Hip hop to coś w rodzaju niezależnego domu kultury dla ubogich, gdzie można śpiewać, grać, tańczyć, malować, wyżywać się artystycznie, być wśród swoich i tworzyć z tego nową jakość. Z Bogną Świątkowską, matką chrzestną polskiego hip hopu rozmawia Lidia Ostałowska.

Artykuł opublikowany w "Gazecie Wyborczej" 29 listopada 2001 r.

Lidia Ostałowska: Skąd w Twoim życiu wziął się rap?

Bogna Świątkowska: Odkryłam tę muzykę pod koniec lat 80. Dotarłam do niej przez jazz, do którego wcześniej dotarłam przez reggae. W 1989 r., po czerwcowym zwycięstwie "Solidarności", można było wziąć paszport i jechać w świat. Więc pojechałam. W Londynie słuchałam małych lokalnych rozgłośni nadających czarną muzykę, w Cardiff - BBC 1, w Izraelu - rozgłośni wojskowej, najbardziej nowoczesnej muzycznie, bo skierowanej do słuchacza w wieku poborowym, i posthipisowskiego Głosu Pokoju nadawanego ze statku na Morzu Śródziemnym. Kiedy po roku przygód wróciłam do Polski, nie miałam czego słuchać, polskie radiostacje nadal preferowały kanon ustalony wieki temu: Pink Floyd, Led Zeppelin, Michael Jackson. Ich zacofanie obnażały posiadaczom talerzy satelitarnych Viva i MTV, które pokazywały najświeższe trendy, także raperów. Wyglądali dziwnie. Jeśli polski widz nie załapał się na charakterystyczne gesty, ruch - nie rozumiał, o co tym facetom chodzi. A chodziło o coś ważnego. W hip hopie muzyka to tylko punkt wyjścia.

Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie

Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi

Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.

Więcej
    Komentarze