Nie wyobrażam sobie, żeby prochy przetrzymywać w kuchni na półce albo wozić w samochodowym bagażniku - rozmowa z o. Janem Andrzejem Kłoczowskim, dominikaninem
Rozmowa była opublikowana w "Gazecie Wyborczej" 28 października 2017 r.
Urna czy trumna?
- Urna. Jest nas tak dużo, żywych i umarłych, że w przyszłości na naszych cmentarzach będą tylko urny. Jeszcze w XIX wieku kremacja zwłok była próbą przeciwstawienia się katolikom. Paląc ludzkie szczątki, manifestowano niewiarę w zmartwychwstanie. Dlatego Kościół początkowo zabraniał takiego pochówku. Ale zwyciężyły racje demograficzne i po Soborze Watykańskim II zezwolono na kremację, o ile nie jest to jawne przeciwstawianie się doktrynie, że po śmierci, w chwili zmartwychwstania, powstaniemy z grobów.
Wszystkie komentarze
No i ładnie. Masz pan takie prawo.
Ale ci co potem te papierki do rączek biorą, mają też takie wariackie prawo aby je zignorować, podważyć lewarem czy gazrurką, po prostu obśmiać pustym, okołogrobowym śmiechem. Znam takie dwie panie, jedna jest już deczko starsza i ma specyficzne hobby. Mianowicie z radością opowiada koleżance jakie to już piękne miejsce sobie na cmentarzu zarezerwowała. "Wyobraź sobie moja kochana to położenie, pod tą brzózką, obok ławeczka, można usiąść jak ktoś przyjdzie westchnąć po mnie rzewnym wspomnienien, jak przytulnie, jak przyjemnie będzie mi się tam leżeć! ". Po prostu pani staruszka jest cała happy, że tak to sobie zgrabnie wytestametowała. A synalek, który odziedziczy te w pocie i znoju odłożone 400 tysięcy, na kute złotymi zgłoskami pośmiertne marmury, z udawaną powagą powtarza "ależ tak mamusiu, pod tą brzózką będziesz sobie odpoczywać", jednocześnie zacierając już drżące od alkoholowej namiętności łapy, w które i tak wpadnie mu ta kasa, jaką twardo i w całości, zamierza na dalsze libacje przeznaczyć.
Bez brzózki, co najwyżej ździebełko trawki w tym
co "się stawia czasem", żubrze.
Po prostu uważam, że skoro nie będzie mnie wśród żywych to niech decydują ci, co po mnie przy życiu zostaną: rodzina, prawo, cmentarne czy medyczne przepisy. A tak, wiem, że można je różnie interpretować, o nie się kłócić. Ale to już naprawdę nie mój problem. Przypominam: ja nie żyję, odeszłem, nie ma mnie, wykreślony z kartoteki na wieczność, decyzja ostateczna, odwołanie nie przysługuje. Więc jaki mam wpływ na te potencjalne swary?
Żaden.
Nie skoryguję błędnie postawionego (przeze mnie?) przecinka przy słowach "lub czasopisma". Nie zakrzyknę: "to nie tak miało być, inna była moja intencja! ". Będzie się dziejba działa już bez mojej skromnej osoby. Oczywiście "testament życia" to trochę inna opowieść. Dotyczyć ma mojego stanu przedśmiertnego jeszcze. Umieram, nie wiedząc o tym, bom w śpiączce, pytanie brzmi: jak długo? Czy życzę sobie 7 dni czy 7 miesięcy. Nie budzić pod żadnym pozorem, chyba że Legia wygra Ligę Mistrzów? Albo: koniecznie odłączyć aparturę jak tylko wybuchnie trzecia wojna światowa.
No przecież nonsens.
I niby dlaczego mam przewidywać wszelkie nieprzewidywalne scenariusze, co i jak mają medycy ze mną robić kiedy spytać mnie nie mogą? A niech decydują, skoro taki ich zawód. Papieru żadnego na tą okoliczność, cudownie zwalniającego ICH z odpowiedzialności za podjęte decyzje, w portfelu u mnie nie znajdą. Ja swój testament piszę każdego dnia:
swoim życiem.
Wystarczy?
W Kanadzie, gdzie mieszkam, jesli nie ma testamentu, polowa majatku przechodzi na wlasnosc "skarbu panstwa" (w formie podatku), nawet, jesli sa legalni spadkobiercy. Poza tym, nie zawsze podzial spadku bylby po mysli zmarlego - z roznych powodow.
Planuje sie zmiane pracy, wakacje, przeprowadzki - czemu nie sprawy spadkowe?
Hmm, planuje się różne rzeczy powiadasz. Ano. Ale jednak po żeby to realizować. Macie takie prawo w Kanadzie, że rząd wam łapę nawet po śmierci na wszystko kładzie, wasza sprawa.
Ja mówię za siebie: jak jestem trupem nieżywym na śmierć
to mnie reszta wisi lata i powiewa, bo mnie nie ma.
Wsjo.
Czyli: ja ci dobrze radzę - rób jak chcesz.
No i tu sie roznimy: "mnie reszta wisi lata i powiewa, bo mnie nie ma" - a mnie nie.
Nie bede sie rozwodzil na temat czy cos mnie nie musi obchodzic, bo mnie akurat tam nie ma - z takiej postawy mozna dojsc do bardzo, przynajmniej dla mnie, kontrowersyjnych wnioskow.
Rade przyjmuje: rzeczywiscie bede robil co i jak chce.
I to jest najpiękniejsze, że możemy się różnić i robić "co chcemy".
A do kontrowersyjnych wniosków można dojść z każdej postawy prawda?
Odmiana nazwisk - szczegolnie tych NIEkonczacych sie na -ski i -cki zeszla zupelnie na manowce. Kiedy bylem w szkole (matura 1961) zasada byla jedna: nazwiska odmienia sie jak rzeczowniki.
W tej chwili odmiana nazwisk takich jak Ciołek czy Suchy - przynajmniej w moim mniemaniu - stala sie absurdalnie glupia, wbrew naturze jezyka polskiego. A z odmiany nazwiska żony pana Suchego, czy pana Ciołka, nie wiadomo czy sie smiac, czy plakac!