Lot łódką to tak, jakby człowiek włożył język do kontaktu, wtedy może by i nie żył - rozmowa z Waldemarem Marszałkiem, legendą polskiego sportu
Rozmowa była opublikowana w "Dużym Formacie" 4 listopada 2010 r.
Ile razy pan umierał?
- Tylko raz, ale wiele razy ocierałem się o śmierć.
Był tunel i światełko?
- Ludzie bredzą, że widzą ognik, tunel, słyszą dzwoneczek… Ja mówię, że nie ma nic i że śmierć nie boli. Nie należy się jej bać. Człowiek od razu jest po drugiej stronie. Co innego jak ktoś choruje, cierpi za życia, ale sama śmierć trwa ułamek sekundy.
Wsiada pan jeszcze czasem do łódki?
- Tylko na ryby. Łódką wyścigową ostatni raz jechałem w 2003 roku w Chinach. Do zrobienia było sześć okrążeń, już na trzecim kółku miałem czarno przed oczami. Zjechałem do boksu, bo pomyślałem, że w końcu naprawdę się zabiję i nie będzie mnie jak przywieźć z tych Chin. W życiu już do łódki nie wsiądę, człowiek nie może z siebie robić małpy. Bartek, mój syn, który też jeździ, namawiał mnie, żeby się przejechać jego Formułą 2, ale nie. Zresztą obaj synowie z tym sportem wiązali przyszłość…
Wszystkie komentarze