Dwa lata temu podczas igrzysk olimpijskich w Pjongczangu zaczęłam przekonywać trenera Wierietielnego do wspólnego projektu: zabierzmy się do szkolenia utalentowanych polskich dziewczyn. Pokażmy, że mamy w Polsce taką samą młodzież jak w krajach mocnych narciarsko. Przykro mi było, że po tych wszystkich latach sukcesów startowałam w Pjongczangu na królewskim dystansie 30 km jako jedyna Polka, mimo że na igrzyskach były cztery nasze biegaczki.
Nie rozumiałam, jakim cudem mamy tak słabe juniorki, że wejście najlepszej do piątej dziesiątki jest sprzedawane jako sukces. Przecież te grupy miały dobre warunki do pracy. Nie rozumiałam, jak można na treningach przyjemnie się ślizgać na nartach, gadać, nie zwracać uwagi ani na zakręty, ani na technikę, na cokolwiek. Jakim cudem wyznacznikiem profesjonalizmu jest zerkanie na pulsometr co minutę? Dlaczego to się stało doskonałym sposobem na to, by się przez trening prześlizgnąć i mocno nie spocić? Dziś, po dwóch latach, mam za sobą brutalne lekcje i niektóre przyczyny już zrozumiałam. Ale gubię się ciągle.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze