Na boksie się nie znam, ale popatrzeć lubię, zwłaszcza na epokowe starcia tytanów. Goście, którzy mogą spojrzeć w oczy LeBron Jamesowi, nie podnosząc głowy, bili się o pas mistrzowski. Już same ich parametry wystarczyłyby za zachętę.
Niespodziewanie Las Vegas, globalna stolica kiczu, nagle stała się światowym centrum campu. Zamiast korpulentnych osiłków w szlafrokach człapiących ze swoją świtą w takt bojowych przebojów zobaczyliśmy dandyzm na sterydach. Fury w koronie i płaszczu królewskim wniesiony na tronie przez cztery roznegliżowane hostessy, a nad tym wszystkim unosząca się łagodna ballada sprzed 60 lat – wszystko pod włos, niepoprawnie i prowokacyjnie. Słynący z niewyparzonej gęby seksista („Miejsce kobiet jest w kuchni” – i na porodówce, chciałoby się dodać, skoro doczekał się już pięciorga potomków, w czym skądinąd i tak ustępuje ojcu ośmiorga Wilderątek) niesiony w lektyce przez hoże dziewczęta; do tego z prawej mańki zamiast agresywnej, samczej pieśni, Patsy Cline śpiewająca o tym, że jest samotna do szaleństwa. Jak przystało na „Króla Cyganów”, Fury jest niezwykle muzykalny: lubi – i co istotnie – potrafi śpiewać po zwycięskich walkach. Wróżę mu karierę wokalną, kiedy odwiesi rękawice.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
"Gnój" był poruszającą opowieścią o ludzkiej niegodziwości - powieść społeczna kończąca się kompletnym zapadnięciem w gnój. Pamiętam, chociaż minęło ponad piętnaście lat od kiedy to czytałem. Publicystyka W. Kuczoka skutecznie odstrasza mnie od sięgnięcia po jego kolejne książki.