Spotkanie z kierowcami Lewisem Hamiltonem, Sebastianem Vettelem, Danielem Ricciardo, Maxem Verstappenem i Kubicą - przed pierwszym wyścigiem sezonu, niedzielnym Grand Prix Australii - miało dość niecodzienny przebieg.
- Niewielu z nas wie, przez co przeszedł Robert w ostatnich latach. Wracając do Formuły 1, zrobił wspaniałą rzecz i zawdzięcza ją swojemu charakterowi - powiedział Ricciardo z potrzeby serca, bez większego związku z wcześniejszą i późniejszą swoją wypowiedzią, a także z pytaniem, jakie dostał. Wystarczyło, że siedział przy jednym stole. Wszyscy kierowcy, członkowie ekip, którzy byli na konferencji, oraz kilkudziesięciu dziennikarzy biło przez pół minuty brawo, a to zdarza się w Formule 1 niezbyt często. Była to pierwsza okazja, aby wyrazić przy nim szacunek jego kolegów - z Hamiltonem ścigali się obaj jeszcze w kartingu, z Vettelem stał na podium w pierwszym wygranym przez Niemca wyścigu. Ricciardo przypomniał nam 2007 rok, gdy jeździł jako młody kierowca w Formule Renault, z której do F1 awansował Kubica. Widział Polaka również podczas GP Włoch tamtego roku, jak walczy o podium. Wtedy skończyło się na piątym miejscu. Australijczyk zapamiętał ten wyścig, bo wtedy zdecydowało się, że w końcu dotrze do Formuły 1 - zdobył przepustkę na padok, a tam poznał guru młodych kierowców z kręgu Red Bulla dr. Helmutha Marko. Znajomość na wagę kontraktu.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Problemem jest jednak co innego: model Williamsa i McLarena, zespołów bazujących na innowacyjności i niezależności, się chyba wyczerpał. Haas, Sauber (obecnie Alfa Romeo), wkrótce Racing Point, biorą ile się da od dostawcy silników. A Williams i McLaren tracą zasoby na walkę z wiatrakami. Tym bardziej, że za dwa lata standaryzacja ma być wprowadzona odgórnie (ma być jeden dostawca skrzyń biegów dla wszystkich zespołów itp.).