Piotr Zieliński przez pół godziny przyglądał się z bliska, jak gwiazdorzy Manchesteru City znów niemal unoszą się nad boiskiem. Raczej mu się nie podobało, bo ofiarą padło Napoli, które hit Ligi Mistrzów potraktowało trochę niepoważnie.

Rozgrywający reprezentacji Polski biernie patrzył na piruety rywali, ale przynajmniej częściowo tłumaczy go postawa całej drużyny. Przygaszonej, zupełnie niepodobnej do orkiestry, która we włoskiej Serie A daje koncert za koncertem. Tam wygrywa symfonię, tu wybrała głuchą ciszę.

Minęło pół godziny, zanim goście w ogóle pofatygowali się pod wrogie pole karne. Manchester City do tamtej pory wbił już dwa gole, trafił w poprzeczkę, zmusił neapolitańczyków do desperackiego wykopywania piłki z linii bramkowej, oddał aż 10 strzałów. Owszem, gospodarze nacierali z polotem, energią, fantazją. Ale liderzy ligi włoskiej też robili wszystko, by uwiarygodnić słowa swego trenera Maurizio Sarriego, że dla nich najważniejszy pozostaje przebój krajowy zaplanowany na sobotę – z wiceliderem Interem Mediolan.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Anna Gamdzyk-Chełmińska poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze
    No to jak właściwie wygrali a może przegrali? Odgrzewanie zupy z ubiegłego tygodnia.
    już oceniałe(a)ś
    0
    2