Finaliści mieszkają podczas mistrzostw w sąsiedztwie, w zalanych zielenią zaciszach, nieopodal francuskiej stolicy - gospodarze w narodowym, zmodernizowanym niedawno na lśniąco ośrodku w Clairefontaine; Portugalczycy - w należącym do rugbystów, przyprószonym już patyną ośrodku w Marcoussis. Ale to jedyne, co ich łączy. Do złota dokopują się skrajnie odmiennymi metodami.
Francuzi - z gracją. Portugalczycy - za cenę obniżenia atrakcyjności spektaklu. Takie są przynajmniej odczucia większości, bo w futbolu nie istnieje uniwersalna definicja piękna. Wiadomo tylko, że nad drużyny pragnące przede wszystkim nie przegrać kibice przedkładają drużyny pragnące wygrać. Że od drużyn kontrolujących przestrzeń wolą drużyny kontrolujące piłkę. I co pewien czas w najważniejszych turniejach oglądają starcie skrajnie różnych stylów, które zamieniają się niemal w wojnę dobra ze złem, jasnej strony mocy z siłami ciemności. Ubóstwiany przez tłumy futbol reprezentowały ostatnio m.in. Barcelona i Hiszpania, Bayern i Niemcy. A ten znienawidzony, doceniany przez mniejszość koneserów - klubowe zespoły José Mourinho czy Grecja, sensacyjna triumfatorka Euro 2004.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze