Fabuła "Chinatown" Romana Polańskiego jest, jak na czarny kryminał przystało, dość pokrętna. Mamy tam i prywatnego detektywa, pod cyniczną maską skrywającego szlachetną duszę; femme fatale podszywającą się po inną kobietę; skorumpowane władze, bezwzględny biznes i mroczne rodzinne sekrety. Rzecz jasna, kończy się źle: skrzywdzona kobieta ginie, jej prześladowcy wina uchodzi płazem.
W finale grany przez Jacka Nicholsona detektyw Jake Gittes stoi w stuporze nad zwłokami bohaterki, której nie zdołał pomóc. Kolega odciąga go z miejsca zbrodni. - Zapomnij o tym, Jake. To Chinatown - rzuca. Film, wyreżyserowany przez Polańskiego według scenariusza Roberta Towne'a, miał premierę w 1974 r. Ale do dziś fani kina słysząc "Chinatown", mają w głowie tę scenę. Czy po pół wieku może się to zmienić? Są na to szanse, choć niewielkie.
Wszystkie komentarze
Dlaczego piszesz to akurat pod tym jednym, który tak bardzo nie zajeżdża?
Po to, żeby ta wyglądała świetnie na ich tle. Choć i bez tego jest super artykułem.
Akurat od Emilii to ty się odpiernicz. Jako jedna z niewielu młodych w GW daje radę.
To samo miałem napisać. Sprawa jest już głośna od 2 lat, a autorka z nonszalancją “wychodzi im na dobre”. Jesus. Co trzeba mieć w głowie żeby napisać coś takiego po dekadach spychania buldożerem na margines azjatyckich aktorów.