Rok temu obchodziliśmy okrągłą - 40. rocznicę powstania "Człowieka z marmuru" Andrzeja Wajdy, antysocjalistycznego filmu, który podobał się nawet najgorliwszym obrońcom socjalizmu. Zadebiutowała w nim Krystyna Janda, która ekspresyjną grą drażniła na planie nawet niektórych członków ekipy. - Żartowali , że powstają "Szczęki" z Jandą w roli głównej - wspomina aktorka.

Robiąca dyplom reżyserka Agnieszka (Janda) tropi tajemnicę Mateusza Birkuta (Jerzy Radziwiłowicz) - dawnego murarskiego przodownika pracy z Nowej Huty. Pomaga jej sławny filmowiec Burski (Tadeusz Łomnicki), który przed laty wylansował Birkuta w filmach dokumentalnych.

W pierwszej wersji scenariusza z 1963 r. w finale Birkut szedł do szkoły dla pracujących. Wajda widział w tej roli Ryszarda Filipskiego albo Stanisława Mikulskiego, a Burskiego miał grać Roman Polański. Jednak Komisja Ocen Scenariuszy tekst odrzuciła. Wincenty Kraśko, kierownik Wydziału Kultury KC PZPR, powiedział załamanemu Wajdzie: "Tu nie chodzi tylko o was, ale o partię, bo to ma być film partyjny".

Zdjęcia rozpoczęto dopiero 13 lat później dzięki poparciu ministra kultury Józefa Tejchmy, który wyznał: "Wolę mieć kłopoty z tym filmem niż spokój z innymi". Zapłacił za to stanowiskiem.

Gdy "Człowiek z marmuru" 25 lutego 1977 r. wszedł do kin, premier Piotr Jaroszewicz dzwonił do cenzury wściekły, że film puszczono. Sterowane odgórnie recenzje atakowały. film Na festiwalu w Gdańsku jury kierowane przez Petelskiego nie odważyło się dać "Człowiekowi z marmuru" żadnej nagrody. Za to swoją - cegłę przewiązaną wstążką - na schodach gdańskiego NOT-u, wręczyli Wajdzie dziennikarze. W Cannes film otrzymał nagrodę międzynarodowej krytyki - FIPRESCI. Potem podbił świat. W jednej z francuskich encyklopedii filmowych napisano, że Wajda posiadł tu wielkość Orsona Wellesa, z czasów, gdy ten kręcił "Obywatela Kane'a", zaś talent i naiwna gwałtowność aktorów grających Birkuta i Agnieszkę, uczyniły te postaci unikatowymi we współczesnym kinie.

Jacek Szczerba: Jak trafiła pani do "Człowieka z marmuru"?

Krystyna Janda: - Właśnie skończyłam Szkołę Teatralną na Miodowej. Byłam żoną Andrzeja Seweryna, mieliśmy dziecko. Pracowałam w dwóch teatrach - Ateneum i Małym. Pewnego dnia dostałam zaproszenie na zdjęcia próbne. Wiedziałam, że Andrzej Wajda szuka bohaterki do swego filmu, niekoniecznie aktorki, szukają w różnych środowiskach, także wśród plastyczek. Poszukują kogoś nowego, innego, osoby, która by zainteresowała widownię. Potem dowiedziałam się, że także podobnego do Agnieszki Osieckiej, ponieważ była ona pierwowzorem filmowej reżyserki. Osiecka studiowała reżyserię w Łodzi.

Telewizja wyemitowała wtedy spektakl "Trzy siostry", w którym debiutowałam rolą Maszy, zrobiło się dookoła mnie trochę zamieszania. Dodatkowo Andrzej Łapicki powiedział Andrzejowi Wajdzie, że do "Portretu Doriana Greya" Oscara Wilde'a zaangażował mnie, żebym zagrała tytułowego chłopca. To Andrzeja zainteresowało. Przyszedł na próbę, obejrzał ją i wyszedł. A potem zaprosił mnie na zdjęcia próbne.

Pani wtedy nie lubiła zdjęć próbnych.

- Nie lubiłam, bo mnie kilka razy dość brutalnie odrzucili, komentując przy mnie mój wygląd, jakbym była głucha. Nie wierzyłam w moje szanse, jakiekolwiek. Na zdjęcia próbne do Wajdy poszłam nieumalowana. Powiedziałam bezczelnie, że mam tylko 15 minut. Był tam także Jurek Radziwiłowicz. Nie pamiętam, jaki tekst nam dano. Pamiętam tylko, że kamera wypadła z szyn, a mój przyszły mąż - operator Edward Kłosiński - chociaż się z nią wywrócił, wciąż mnie filmował. A ja zachowywałam się tak, jakby nic się nie stało. Na projekcji tego materiału Wajda powiedział podobno: "Ona może zabić, ona zagra". I, że jestem trochę podobna do Osieckiej: "Taka sama wąska twarz".

Wajda wzywał mnie jeszcze parę razy, nie chciałam przyjść, nie rozumiałam. Tłumaczył mi przez telefon, że to będą zdjęcia próbne dla innych, nie dla mnie. Próbowałam coś z Michałem Tarkowskim, grającym murarza Wincentego Witka.

Wciąż jednak nie znałam scenariusza. Potem obsada i produkcja spotkały się w sali konferencyjnej w hotelu Solec. Wreszcie czytaliśmy scenariusz. Okazało się, że Agnieszka to mało znacząca rola - dwie małe sceny. W międzyczasie zrobiłam numer, obcięłam włosy. Nie wiem dlaczego, z nerwów, no i stałam się mniej podobna do Osieckiej. Ona to był ten koński ogon. Andrzej Wajda się naprawdę zdenerwował. W rezultacie dorobili mi włosy. Do dziś mam ten sztuczny koński ogon, czesany w filmie w kok, bo nie dało się inaczej.

Rolę Agnieszki rozbudowano?

- Andrzej wiedział, że trzeba rozwinąć wątek współczesny. Scenariusz kilkanaście lat czekał na realizację, dużo się zmieniło. Powiedział mi: "Musisz zrobić coś, żeby zainteresować ludzi tą współczesną częścią. Muszę ją na tobie" zawiesić "".

Grałam ubrana tak, jak przyszłam na plan. Nosiłam swoje dżinsy. No i te dziwaczne buty. Wajda zdjął z kogoś koszulę dżinsową i kazał mi ją założyć. Dał mi też worek, w którym Agnieszka nosi cały swój dobytek. Szalik i drugą - niebieską - koszulę dostałam od kostiumolożki Wiesi Konopelskiej, dziś Starskiej. Wszyscy się wtedy w sobie zakochaliśmy! Alan Starski był scenografem filmu.

Pierwszego dnia zdjęciowego dowiedziałam się, że mam improwizować tekst: ten na korytarzu, scenę z Bogusławem Sobczukiem grającym telewizyjnego redaktora. Dziś ten korytarz podobno nazywają na Woronicza - korytarzem Jandy. Powiedziano mi tylko: "Chcesz zrobić film o przodowniku pracy, a on ci nie pozwala. Improwizujcie". Usłyszałam, że Wajda nie może być na planie, bo jedzie do ministerstwa na rozmowę. Kiedy wróci, obejrzy rezultat.

Kręcimy długą pasażową scenę. Nie ma wózka na kamerę, więc operator z kamerą siada na wózku, którym przewozi się w telewizji pudełka z taśmą. Wózek jedzie przed nami. Improwizujemy drugi dubel, gdy na końcu korytarza zza rogu wyskakuje Andrzej Wajda i krzyczy: - Mamy! Mamy tę rolę! I zaczyna reżyserować scenę - chce, żeby Boguś Sobczuk w połowie korytarza uciekł przede mną do toalety.

Cała rozmowa z Krystyną Jandą w poniedziałkowej "AleHistorii".

 

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl