Świetnie się ze sobą czuli, między ujęciami siadali wśród dekoracji i wymyślali nowe gagi. Był jeden problem: spontaniczny Bourvil najlepiej wypadał w pierwszym dublu, a ciągle szlifujący detale Louis de Funes - w kolejnych. Po premierze "Gamonia" tygodnik "Time" napisał, że Bourvil i de Funes to francuscy odpowiednicy Flipa i Flapa.

Rok 1941. Na wiejskiej drodze paryski dyrygent Stanislas Lefort (Louis de Funes) i Augustin Bouvet (Bourvil) z firmy Malowanie i Renowacja uciekają w skradzionych ubraniach przed Niemcami. Zdobyczne buty są na Leforta za małe.

- Nogi mi spuchły jak baniaki - mówi i żąda, by się zamienili.

- Bo to nie są buty na wędrówkę - odpowiada Bouvet, patrząc na lakierki Leforta.

- Przyjmuję pańską propozycję.

- Jaką?

- Wezmę pańskie buty.

- Jaki pan nosi numer?

- Taki jak pan.

- A to dobrze.

Wymieniają się butami.

- Teraz jest w porządku - cieszy się Lefort i pędzi naprzód.

- Proszę zaczekać - jęczy Bouvet w lakierkach.

- Idziemy.

- Muszę przywyknąć.

- Szybciej.

Gdy przejeżdża niemiecki patrol motocyklowy, chowają się w rowie. Tam Bouvet mówi:

- Oddam panu buty. Nie chcę ich panu rozepchać.

Na co Lefort, odbierając lakierki:

- Ubrudził je pan.

- A moje buty pasują? - pyta Bouvet.

- Są ciut za duże.

- Przepraszam.

Bouvet zostaje w skarpetkach. A Lefort, w jego butach, popędza:

- Idziemy, raz, dwa.

To scena z "Wielkiej włóczęgi" (1966) Gérarda Oury'ego, którą we Francji obejrzało 17,27 mln ludzi. Lefort i Bouvet są zamieszani w ratowanie lotników RAF-u ze strąconego bombowca, który zabłądził nad Paryżem, wracając z nalotu na Zagłębie Ruhry. Scena z butami idealnie oddaje charakter relacji między postaciami granymi we wspólnych filmach przez Bourvila (1917-70) i de Funesa (1914-83). Ten drugi powtarzał: "Sedno komizmu jest zawsze takie samo - hierarchia". Grywał nadpobudliwych dominatorów, aroganckich zwierzchników prześladujących podwładnych. Z kolei specjalnością Bourvila byli poczciwcy, niby nieporadni, ale umiejący się odgryźć gnębicielom. No i obaj bywali kochliwi. W filmie Bouvet wzdycha do ładnej Juliette (Marie Dubois, 1937-2014), a kiedy w hotelu z konieczności śpi z Lefortem w jednym łóżku, pyta: "A jak mnie pan ocenia fizycznie?". Lefort krzywi się zniesmaczony. Wiadomo, Bourvil był brzydalem.

To my jesteśmy pszczółkami, bzz, bzz

- Praca z Bourvilem wcale nie męczy i na dodatek on jest taki uroczy, zawsze w dobrym humorze. Jakie to szczęście mieć taki charakter! Bardzo chciałbym, aby mi go nieco użyczył, byłbym wtedy sympatyczniejszy - mówił de Funes.

Reżyser Oury (1919-2006) zapamiętał, że obaj świetnie się ze sobą czuli, bo się wzajemnie doceniali. Między ujęciami siadali i wymyślali nowe gagi. Był tylko jeden problem - spontaniczny Bourvil najlepiej wypadał w pierwszym dublu, de Funes, ciągle szlifujący detale, w kolejnych. Bourvil (170 cm wzrostu) był wyluzowany, a de Funes (163 cm) - skoncentrowany; zastanawiał się, czy jego gra okaże się śmieszna, i uspokajał się dopiero po przeglądzie nakręconego materiału. Jacques Bodoin, grający w "Wielkiej włóczędze" operowego Mefista, zapamiętał, że gdy w scenie kręconej w kulisach paryskiej Opéra Garnier potrącił Bourvila przebranego za Niemca i temu spadł hełm, aktor wybuchnął śmiechem. Natomiast de Funes zły, że scenę trzeba będzie powtórzyć, krzyknął do Bourvila: - Może wreszcie, k..., zwolnisz trochę z tymi wygłupami. Kiedy rano de Funes był w złym humorze i myślał, jak zagrać lepiej niż dzień wcześniej, Bourvil śpiewał operowo: - To my jesteśmy pszczółkami, bzz, bzz. W ten sposób rozładowywał atmosferę.

Premiera "Wielkiej włóczęgi" odbyła się w paryskim kinie des Ambassadeurs i po projekcji zachwycona widownia tak szalała, że Oury, producent Robert Dorfmann i dwaj główni aktorzy potrzebowali pół godziny, żeby przejść od 14. rzędu, w którym siedzieli, do wyjścia. Następnego dnia kolejka czekających do kasy liczyła 80 m.

Pójdzie pan piechotą

Między Bourvilem i de Funesem zaiskrzyło, gdy z Ourym kręcili "Gamonia" (1965), który zgromadził 11,74 mln widzów. Wtedy Bourvil był większą gwiazdą, ale zgodził się, by w czołówce nazwisko de Funesa pojawiło się zaraz po nim, a przed tytułem, co oznaczało, że są prawie równi. W filmie paryżanin Antoine Maréchal (Bourvil) z branży bieliźniarskiej wybierający się citroenem 2CV na wakacje do Włoch zostaje staranowany przez limuzynę Léopolda Saroyana (de Funes), biznesmena, a naprawdę gangstera. Jako rekompensatę Saroyan proponuje mu przejażdżkę białym cadillakiem z Neapolu do Bordeaux. Maréchal nie wie, że cadillac jest wypełniony kontrabandą: w błotnikach narkotyki, w zderzakach złoto, w akumulatorze klejnoty, a w klaksonie w kierownicy wielki brylant Ju Kun Kun. Przejażdżkę Maréchala śledzą z dystansu Saroyan, konkurujący z nim włoski gang i policja. A Maréchal, w hotelach i na kempingach, nieudolnie podrywa kobiety. Bourvil i de Funes mają tu niewiele wspólnych scen, lecz ich relacja wygląda podobnie do tej z "Wielkiej włóczęgi". Maréchal, zrozpaczony nad rozbitym 2CV, pyta:

- I co ja teraz pocznę?

- Pójdzie pan piechotą - odpowiada Saroyan.

Cały artykuł Jacka Szczerby o dwóch wielkich komikach w poniedziałkowej "Ale Historia", dodatku do "Gazety Wyborczej".

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl