Twórcy świetnego serialu BBC o współczesnym Sherlocku Holmesie dwa lata kazali nam czekać na kolejny odcinek. I oto jest! Chociaż w kostiumie i tylko na chwilę. Ale za to z rozmachem, bo i w telewizji, i w kinach prawie równocześnie.

Stoję na środku salonu przy Baker Street 221 B. Po prawej, w ścianie ozdobionej jedwabną tapetą, dziury po kulach z rewolweru układają się w litery V i R. Victoria Regina. Królowa Wiktoria. Holmes, który przez ostatnie lata rozwiązywał zagadki kryminalne we współczesnym Londynie i triumfalnie przeszedł przez telewizje w 200 krajach, właśnie wrócił do domu, do roku 1895.

- Pomysł, by Holmesa i Watsona umieścić wśród gazowych latarni, cylindrów i dorożek, był zbyt pociągający, by nie spróbować - mówi współtwórca serialu Mark Gatiss. - Żałowalibyśmy, gdybyśmy aktorów, którzy stali się sławni jako współcześni Holmes i Watson, choć raz nie zobaczyli w klasycznym wydaniu - dodaje drugi ze scenarzystów, Steven Moffat.

Ich serial zatytułowany po prostu "Sherlock" to zaledwie trzy sezony po trzy odcinki. I to rozłożone na pięć lat! Fani z niecierpliwością już od stycznia 2014 r. czekają na sezon czwarty. I jeszcze trochę poczekają. Serial katapultował do sławy grających w nim aktorów Benedicta Cumberbatcha i Martina Freemana. Dziś zgranie ich kalendarzy graniczy z cudem. Zamiast kolejnego sezonu jest więc jeden odcinek specjalny.

Ja dbam o Watsona, a scenarzyści dbają o mnie

Rozmowa z

Martinem Freemanem, serialowym Doktorem Watsonem

Serial "Sherlock" zdobył sławę jako uwspółcześniona opowieść o najsłynniejszym detektywie i jego przyjacielu. Jak zareagowaliście na pomysł wiktoriańskiego odcinka?

Byliśmy zaintrygowani. Ja - wręcz podekscytowany. Czekałem na ten entourage, na ubrania, melonik. Bardzo mi się to podobało. Niestety, dostałem też wąsy. Mark [Gatiss - współtwórca serialu i aktor grający Mycrofta Holmesa] chciał mi je przyprawić już w sezonie trzecim, ale teraz naprawdę nie było ucieczki.

Jaki jest ten wiktoriański Watson?

Wciąż go odkrywam. Ubrania, fryzura, scenografia, zwyczaje czasów wiktoriańskich sprawiają, że trzeba się zachowywać inaczej. Ludzie wtedy uważniej dobierali słowa, mówili "właściwie". Ale tak naprawdę to jest podobne do naszego zwykłego serialu. Siłą odcinka specjalnego jest to, że oddaje ducha oryginału. A Watson wciąż jest na swoim miejscu.

Związek Sherlocka i Watsona przetrwał już ponad sto lat. Jak myślisz, dlaczego?

Bo to prawdziwa, solidna przyjaźń. Zbudowana na wzajemnym szacunku, na szacunku dla rozmaitych talentów i umiejętności, jakie każdy z nich posiada.

Talenty Sherlocka są oczywiste, Watsona mniej, ale one również są cenne. I potrzebne Holmesowi. Poza tym to bardzo dobrze napisane historie i za każdym razem, kiedy trafiają na ekran, przedstawiają tych bohaterów nowym pokoleniom publiczności i czytelników. Nasza wersja też zachęciła wiele osób do sięgnięcia po książki. To samonapędzający się mechanizm.

Poza tym dobrze się oglądają seriale o bohaterach ze skazą, a Sherlock właśnie takim bohaterem jest. Sto lat przed Tonym Soprano był ktoś, kto był genialny i silny, znał ju-jitsu, zabijał ludzi i miał najtęższy umysł w całym Londynie, ale był też uzależniony od narkotyków, miał ogromne dziury w wiedzy, dziury w życiu emocjonalnym. I to nam się podoba.

Więcej o specjalnym odcinku "Sherlocka" czytajcie w piątek w "Telewizyjnej".