Proces plemienny skaził całość instytucji społecznych: uniwersytet, prasę, politykę. Te nowe plemiona są ponadnarodowe i ponadklasowe, a narzędziem je spajającym są nowe media. Mają swój język, wodzów, integrujące je mity.

[Jest to fragment tekstu, który we wtorek ukaże się w "Nauce dla Każdego"]

Czy Bronisław Malinowski, autor kultowego "Życia seksualnego dzikich w północno-zachodniej Melanezji", podjąłby wyzwanie opisania nowych plemion - korporacji?

Neotrybalizm, czyli głodni plemienia

- Myślę, że złapałby się za głowę - żartuje Rafał Ferber, twórca facebookowego profilu "Mordor na Domaniewskiej" opisującego codzienność biurowego zagłębia Warszawy. - Ale pewnie zauważyłby, jak wiele zachowań korporacyjnych przypomina plemienne rytuały: dress code, korpojęzyk, czyli wszystkie fakapy i asapy, poniedziałkowe ploteczki przy kawie, podczas których ludzie chwalą się, kto i co przymelanżował w weekend. I ile kasy puści w kolejny piąteczek - wylicza Ferber. - Uprawiasz sport, który akurat jest modny; kiedyś był squash, teraz triatlon. Wszystko po to, by zaznaczyć swoją przynależność do plemienia lepiej zarabiających. Bo maraton jest dla każdego (czyli też "dla plebsu"), ale porządnego roweru do triatlonu za 20 tys. to nie kupi sobie byle kto - wylicza Ferber, który codzienność życia w korpoplemieniu zna od podszewki, bo po skończeniu politologii trafił do sprzedaży i wiele lat przepracował w korporacjach.

- Trzy lata temu jeden z kolegów zapytał mnie: "Czy wiesz, że pracujesz w Mordorze?". Spodobało mi się to określenie i tak powstał mój profil - wyjaśnia. Początkowo służył mu do wylewania pracowej frustracji. W kwietniu 2014 roku Rafał wrzucił na profil grafikę z Pvek.org. Mem to obrazek z rekrutacji: "Niestety, nie możemy pana zatrudnić. Proces rekrutacyjny przeszedł pan wzorowo, ale nie ma pan kredytu na mieszkanie i nie będziemy mogli pana poniżać, wymagać rzeczy absurdalnych i mieszać pana z błotem, bo nie jest pan w przejebanej sytuacji".

Kracz jak wrony, czyli korpojęzyk

"Deadline coraz bliżej, a tu jeszcze tyle kejsów. Weź, chociaż risercz zrób, drafcik chociaż, bo będzie fakap, a boss nie da ci apruwala na wyjście". Czy dla ciebie to mejk sens? Jeśli tak, to znaczy, że potrafisz biegle posługiwać się tajemnym językiem plemienia - korpolengłydżem!

- Język, który upowszechniły korporacje, spełnia wiele funkcji. Świadczy o naszym profesjonalizmie, bo aby go zrozumieć, trzeba znać podstawy biznesowego języka angielskiego, z którego czerpie. Język ten integruje pracowników, a jego opanowanie jest jednym z elementów inicjacji, "przyjęcia do plemienia" - wylicza Anna Kalinowska.

Natalia de Barbaro zwraca uwagę, że korposlang jest także narzędziem władzy.

- Podobnie jak skomplikowane urzędowe pisma wyklucza tych, którzy nim nie władają. Na szczęście korpomowy zwykle używamy tylko w pracy. Ludzie nie budzą się rano i nie myślą o jajecznicy jako targecie czy o dedlajnie na zrobienie kawy. I dobrze, bo nadużywanie tego języka niesie ze sobą wiele niebezpieczeństw. Tracimy masę energii, aby przełożyć to, co chcemy powiedzieć, na korpomowę. Zamiast być szczerzy i otwarci, operujemy nic niewnoszącymi do dyskusji frazesami typu: "Naszym celem jest maksymalna elastyczność".

Nie bez przyczyny tego typu slang bywa nazywany korporacyjnym bełkotem.

 

Więcej we wtorek w "Nauce dla każdego"

 

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl