"Sposób mówienia nie może być nacjonalistyczny, lecz musi być europejski w najgłębszym znaczeniu tego słowa. Europa to przyszłość - nacjonalizmy są wczorajsze" - tłumaczył abp Kominek okoliczności powstania orędzia do biskupów niemieckich. Przymierzał się do jego napisania kilka lat, w międzyczasie świat za zachodnią granicą się zmieniał.
W październiku 1960 r. kardynał Julius Döpfner wygłosił kazanie w Berlinie Zachodnim z okazji dnia patronalnego św. Jadwigi, patronki Śląska. Mówił o niemieckiej odpowiedzialności za II wojnę światową: "Biada Niemcom, którzy nie chcą zrozumieć przyczyn tej tragedii i zapominają o pokucie za wyrządzoną krzywdę". Wspominał też o tragedii przesiedleń, ale równocześnie wezwał rodaków do zastanowienia się, czy - w imię przyszłego pokoju w Europie - nie warto uznać granicy na Odrze i Nysie: "Czy nie powinniśmy w imię św. Jadwigi podać sobie rąk?". W listopadzie 1961 r. ośmiu intelektualistów ewangelickich, m.in. sławny fizyk i filozof Carl Friedrich von Weizsäcker, napisało w Tybindze memorandum do zachodnioniemieckich polityków, w którym domagali się uznania granicy na Odrze i Nysie. W październiku 1965 r. Rada Kościoła Ewangelickiego Niemiec ogłosiła tzw. Memorandum Wschodnie, w którym też żądała uznania granic i pojednania z Polakami. W końcu we wrześniu 1965 r. arcybiskup Kominek zaczął pisać w Rzymie w imieniu Episkopatu Polski słynny list do biskupów niemieckich. Polscy hierarchowie uczestniczący w Soborze Watykańskim II czuli się wolni, ponad podziałem na Wschód i Zachód. Rodził się pomysł, żeby z okazji millennium chrztu Polski do 56 episkopatów z całego świata wystosować zaproszenie na uroczystości. Do Niemców też.
Zdaniem historyka Kościoła ks. prof. Józefa Swastka prymas Wyszyński i niektórzy biskupi z nieufnością traktowali kontakty Kominka z niemieckimi hierarchami, ale zgodzili się, żeby zredagował orędzie. Czytali je i poprawiali biskupi Jerzy Stroba, Karol Wojtyła i Kazimierz Kowalski. Cyzelowali słowa. Aby nie robić wrażenia zbyt wielkiej zażyłości, którą się narzucamy, radzę wszystkie zwroty "Euch" zastąpić zwrotami "Sie" - pisał do abp. Kominka bp Kowalski. Chodziło o zastąpienie zwrotu zbyt bezpośredniego bardziej oficjalnym.
Tekst wysłali niemieckim kolegom do konsultacji, z karteczką zaczynającą się słowami: "Fecimus quo potuimus" ("Zrobiliśmy, co mogliśmy"). I apelem: "Nie napisaliśmy tego listu tylko dla narodu niemieckiego - ale i dla naszego. Nie ma w nim doprawdy żadnych fałszów historycznych. Wydaje nam się, że zaistniała duża szansa - szansa dokonania zwrotu w dotychczasowej sytuacji. (...) Prosimy, nie odrzucajcie tej obopólnej szansy".
Dużo miejsca zajęło wyliczenie krzywd, jakich Polacy doświadczyli od Niemców. Jest jednak również fragment dotyczący cierpień wysiedlanych Niemców oraz deklaracja: "Jeśli przypominamy tę straszliwą polską noc, to jedynie po to, aby nas dziś łatwiej było zrozumieć, nas samych i nasz sposób dzisiejszego myślenia... Staramy się zapomnieć". I zdanie, które wywoła burzę: "Udzielamy wybaczenia i prosimy o nie". Prymas Wyszyński i pozostali biskupi 13 listopada 1965 r. podpisali orędzie, pięć dni później list został wysłany do niemieckiego episkopatu.
Jak mówił mi ks. Krucina, bliski współpracownik metropolity, abp Kominek wiedział, że nie nadszedł jeszcze czas pojednania, że zbyt świeża była pamięć wojny. Ale chciał, żeby w stosunkach polsko-niemieckich coś się ruszyło. Uznał, że droga Polski do Europy wiedzie przez Niemcy. Próbował przygotować w Polsce grunt pod orędzie. Nie chciał zatargów z władzami i zanim list trafił do biskupów niemieckich, przekazał go Ignacemu Krasickiemu, dziennikarzowi PAP-u wysłanemu przez władze PRL na sobór. Po kilku dniach Krasicki powiedział, że przekazał dokument Władysławowi Gomułce i że nie należy oczekiwać ostrej polemiki. Tekst prawdopodobnie jednak wcale nie trafił do I sekretarza KC PZPR. Jednocześnie cenzura zdjęła "Propozycje dialogu z Niemcami", artykuł przesłany przez Kominka do "Tygodnika Powszechnego" i "Przewodnika Katolickiego". - Turowicz dał wprawdzie znać, że "nie przeszło przez ucho igielne", ale nikt nie wiedział, jaka akcja się szykuje - wspomina ks. Krucina.
Arcybiskup nie spodziewał się powściągliwego tonu 41 biskupów z obu państw niemieckich, którzy odpowiedzieli 5 grudnia 1965 r.: "Z głębokim, braterskim szacunkiem ujmujemy wyciągnięte ku nam dłonie, żeby zły duch nienawiści nigdy już nie rozdzielił naszych rąk. Grzecznie, lakonicznie, poprawnie, ale bez wspominania o uznaniu granicy na Odrze i Nysie".
Prymas Wyszyński był rozczarowany. Nasza tak serdecznie podana dłoń została przyjęta nie bez zastrzeżeń - napisał do kardynała Döpfnera, wytykając, że niemieccy ewangelicy wykazali dużo większą wolę pojednania.
Za to polscy komuniści natychmiast rozpętali nagonkę na Kościół. Gomułka krzyczał, że biskupi ustępują Niemcom i są agresywni wobec ZSRR, a gazety zapełniły zjadliwe artykuły partyjnych publicystów. Spod czyjego pióra wyszła ta akceptacja oszczerczej rewizjonistycznej tezy o "cierpieniach milionów niemieckich uchodźców i przesiedleńców"? - wołała "Trybuna Ludu". Nie zapomnimy, nie przebaczymy. Episkopat splunął w twarz Narodowi - skandowano na wiecach organizowanych w zakładach pracy. "Chciałabym wiedzieć, jakie konsekwencje można wyciągnąć w stosunku do tych ludzi [biskupów] za tak haniebny krok?" - pytała w liście do redakcji Polskiego Radia studentka z Wrocławia. A "Życie Warszawy" opublikowało rezolucję podpisaną przez 700 pracowników CIECh-u oraz artykuł Krasickiego, który informował czytelników o złym sprawowaniu się polskich biskupów w Rzymie podczas soboru.
***
Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie
Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.
Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl
Cały artykuł o arcybiskupie Kominku i orędziu czytaj w poniedziałkowym "Ale Historia", dodatku do "Gazety Wyborczej".