Zagrał Beethovena lepiej, niż zrobiłby to sam Beethoven! - mówili po występie 27-letniego Grzegorza Płonki jurorzy międzynarodowego festiwalu muzycznego osób z zaburzeniami słuchu

Pełna wersja reportażu Justyny Kopińskiej dzisiaj w "Dużym Formacie" - dostępna tylko dla prenumeratorów

Gdy Grzegorz się urodził, lekarze mówili: będzie jak roślina. W wieku kilku lat zdiagnozowano u niego autyzm i upośledzenie umysłowe. Trafił do ośrodka dla upośledzonych w Zakopanem. W wieku czternastu lat okazało się, że tak naprawdę jest głuchy. W ogóle nie ma autyzmu, mógł iść do szkoły. Reportaż pokazuje walkę rodziców Grzegorza o jego edukację i przyszłość. Bezduszność urzędników i nauczycieli. Jak w baśni Grzegorzowi udaje się pokonać przeszkody i w lipcu tego roku wygrywa międzynarodowy konkurs muzyczny. Wybitni muzycy w jury twierdzą, że "zagrał Beethovena lepiej, niż zrobiłby to sam Beethoven".

***

- Zagrał Beethovena lepiej, niż zrobiłby to sam Beethoven! - mówili po występie 27-letniego Grzegorza Płonki jurorzy międzynarodowego festiwalu muzycznego osób z zaburzeniami słuchu. Festiwal odbył się po raz pierwszy w lipcu tego roku w Warszawie. Do finału przeszło 14 uczestników z różnych kontynentów. Grzegorz zagrał sonatę Księżycową. Blisko pięćset osób w sali koncertowej im. Lutosławskiego przez kilka minut biło brawo.

- Wszyscy mieli łzy w oczach - mówi mi prof. Henryk Skarżyński z Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu. - W jury byli m.in. Ewa Podleś i Stanisław Leszczyński, wybitni muzycy. Znam historię Grzegorza i słysząc ich ocenę, pomyślałem: mamy do czynienia z cudem.

Pani doktor stawia pasjansa

- Lekarze powiedzieli mojej żonie wprost: będzie jak roślina - mówi Łukasz Płonka, ojciec Grzegorza. - Zawiozłem ją do szpitala w Zakopanem w siódmym miesiącu ciąży: odkleiło się łożysko. Grześ przeżył tylko dlatego, że akurat przygotowano salę operacyjną pod cesarskie cięcie dla innej kobiety. Dostał dwa punkty w skali Apgar. Lekarz, który odbierał poród, mówił, że będzie upośledzony i prawie ślepy. A w domu czekała na nas dwójka dzieci. 16-letnia Agata, która miała zaburzenia umysłowe z powodu wylewu krwi do mózgu, i 11-letni Filip. Zdecydowaliśmy się na trzecie dziecko, by pomagało Filipowi w opiece nad Agatą, gdy nas już zabraknie.

Płonkowie mieszkają w Murzasichlu, niedaleko Zakopanego. Za domem las. Widok na góry. Pod okna podchodzą sarny. Łukasz Płonka jest zegarmistrzem, właścicielem zakładu zegarmistrzowskiego przy ulicy Szewskiej w Krakowie, najstarszego dziś w całym mieście, a może i w Polsce. Zakład działa od ponad wieku i dzięki renomie nadal dobrze prosperuje. - Od nikogo nie jesteśmy zależni finansowo. Małgorzata mogła zrezygnować z pracy nauczycielki plastyki i zająć się dziećmi - mówi Łukasz.

- Gdy Grzegorz miał parę lat, nie lubił bliskości, przytulania - Małgorzata Płonka wyjmuje z piekarnika chleb, a w całym domu unosi się jego zapach. W drugim pokoju gra Grzegorz. - Nie zwracał uwagi, gdy ktoś do niego mówił. Psycholog z poradni dla osób z autyzmem w Warszawie zdiagnozowała autyzm. Psycholog w ośrodku dla osób upośledzonych na Kamieńcu w Zakopanem uznała go za umiarkowanie upośledzonego. Na tej podstawie skierowano go do tego ośrodka, który zastępował mu szkołę. Na miejscu był neurolog, badania powtarzano co parę lat. Uwierzyliśmy w tę diagnozę. Aż w roku 2002, gdy Grześ miał 14 lat. Pojechaliśmy z nim na badania w Instytucie Fizjologii i Patologii Słuchu w Warszawie. Okazało się, że został błędnie zdiagnozowany i po prostu nie słyszy. Nie ma autyzmu, jedynie nadwrażliwość dotykową.

Pełna wersja reportażu Justyny Kopińskiej dzisiaj w "Dużym Formacie" - dostępna tylko dla prenumeratorów

 

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl