Prawie 25 lat temu film promujący Kielce zaczynał się tak: Witold Zaraska, ówczesny prezes Exbudu, biegnie w dresie leśnymi ostępami. Później - już w garniturze i z dyplomatką - idzie do samochodu. Kierowca pucuje szyby, usłużnie otwiera drzwi.
Nie był to już ten wartburg, którym - jak opowiadał Zaraska - jechał w latach 70. do Warszawy i popsuł mu się w Kielcach. Został tu, stworzył Przedsiębiorstwo Eksportu Budownictwa i Usług Technicznych "Exbud". Ćwierć wieku temu prezes Zaraska i jego firma stali się symbolami rodzącego się w Polsce kapitalizmu. Exbud był jedną z pięciu pierwszych spółek notowanych na Giełdzie Papierów Wartościowych, największą polską firmą budowlaną. Witold Zaraska zbudował górujące nad Kielcami Centrum Biznesu, do którego pielgrzymowali najbardziej liczący się przedsiębiorcy i politycy. I nie każdy dostąpił zaszczytu przyjęcia.
Centrum nadal stoi, ale po wielkim Exbudzie zostały tylko wspomnienia. Przyczynił się do tego inny kielecki biznesmen Michał Sołowow, właściciel budowlanej firmy Mitex. Skupował akcje Exbudu i na początku 2000 r. postraszył Zaraskę, że przejmie kontrolę nad jego królestwem.
- Miałem pomysł, aby połączyć Exbud z Miteksem, który wtedy wygrywał najwięcej przetargów publicznych w kraju, ale nie miał takiego brandu jak Exbud - przyznał po latach w wywiadzie dla "Dużego Formatu" Sołowow.
- Ja mogłem kupić Mitex, a nie łączyć się z nim - mówił z kolei kieleckiej "Wyborczej" Zaraska. - Z rozmów z panem Sołowowem wyciągnąłem wniosek, że nie będzie realizował mojej strategii, nie było mi więc z nim po drodze - stwierdził.
- To, co robił prezes Zaraska do 1990 r., wpisane jest w historię. W latach 90. nie wykorzystał jednak szansy. Exbud mógł prywatyzować inne państwowe firmy. Wiele z nich mogło mieć siedziby w Kielcach - miasto stałoby się krajowym zapleczem budownictwa. A prezes Zaraska siedziałby nadal w swoim gabinecie, tylko jeszcze większym. Broniąc się przede mną, znalazł szwedzką Skanska. Zwrócili się do mnie, abym im odsprzedał mój pakiet akcji Exbudu - opowiadał w wywiadzie Sołowow.
- Kielc na mapie promocyjnej i marketingu miast nie ma prawie wcale. Nie zauważyłam, żeby mogły się pochwalić aktywnością w tej dziedzinie. Raczej widziane są jako część świętokrzyskiego, bo województwo jest bardziej aktywne. A dotychczasowe działania Kielc były niespójne. Ciągle są kojarzone z nieudaną kampanią z hasłem "Don't give up... you are in Kielce" [Nie poddawaj się... jesteś w Kielcach]. Podawana jest ona za przykład, jak nie należy uprawiać marketingu miejsc.
Mam wrażenie, że Kielce nie są w stanie znaleźć interesującego wyróżnika - pierwszego silnego i pozytywnego skojarzenia z miastem. Ciągle funkcjonuje to stereotypowe skojarzenie ze scyzorykami. Być może nie jest już tak mocne jak kiedyś, ale pozostaje. Trudno się tego pozbyć, gdy nie proponuje się nic w zamian.
- Kielce fantastycznie się zmieniły, nowe ulice, wiadukty, węzły komunikacyjne. Jak przyjeżdżają do mnie goście z Polski, chwalą, że to piękne miasto. Co z tego, skoro ludzie stąd uciekają? Moja córka studiuje w Krakowie i nie ma zamiaru wracać. Nie ma tu firm rozwojowych, z nowymi technologiami, które dałyby setki miejsc pracy. Kielecki Park Technologiczny, którym się chwalimy, to - na razie - tanie biura. Gdzie Kielce mają tereny inwestycyjne, uzbrojone, czekające na inwestorów? Nie słyszałem.
A potencjał jest, rozwijają się wyższe uczelnie - Uniwersytet Jana Kochanowskiego i Politechnika Świętokrzyska. Mogłyby kształcić młodych ludzi zgodnie z potrzebami rynku pracy. Fajnych ludzi z pomysłami też nie brakuje. Nie mamy jednak kapitału, który by zainwestował w tę ziemię, dał dobre zarobki.
Mimo uroku Kielc nadal jesteśmy Polską C, a Polska A jeszcze szybciej ucieka. Polska B, jak Rzeszów, też zdecydowanie bardziej się rozwija. Cieszę się, gdy widzę nowe drogi, ale smucę, że jedziemy po nich 60 km/godz. Tymczasem Polska A - 120, a B - 90 km/godz. Wszyscy nam uciekają, cały czas jesteśmy zaściankiem Polski, a zwłaszcza Europy. Zadęcie czasem mamy, jakbyśmy byli Krakowem, tuż za Warszawą. Zasłynęliśmy z budowy przystanków, chyba tylko "złoty pociąg" z Wałbrzycha je przebił. Budujemy je za 400 tys. zł, a nie wszędzie jest kanalizacja, w niektórych rejonach prąd wyłączają raz w tygodniu. Wiele jeszcze do zrobienia, aby Kielce były przyjaznym miastem dla ludzi. Daleka droga i dużo pracy przed nami.
Więcej czytaj w poniedziałek w "Wyborczej"
Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie
Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.
Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl
Materiał promocyjny