Polub nas na Facebooku
Tak odrażającej wizji Związku Radzieckiego lat 80., czyli czasu zwanego przez Rosjan "epoką zastoju", nie ośmielił się pokazać żaden inny reżyser. U Bałabanowa wszystko jest ohydne: pejzaże, wnętrza. Bohaterowie są brzydcy, moralnie odrażający. Całe szczęście, że kino przekazuje tylko obrazy i dźwięki. Gdyby przekazywało też zapachy, mielibyśmy jeszcze narastający trupi odór.
I pomyśleć, że autorem "Ładunku 200" jest ten sam reżyser, który nakręcił choćby kultowego "Brata", zaszczepiającego młodym Rosjanom wiarę w to, że tylko ich naród jest szczery, serdeczny, dobry, a jego kultura góruje nad kulturą Zachodu. Cóż, zmarły dwa lata temu Bałabanow to rosyjska dusza na tyle szeroka, że mieściła w sobie ogromne sprzeczności, a kochała się w paradoksach.
"Ładunku 200", który wszedł na ekrany w atmosferze głośnego skandalu w 2007 roku, nie chciało wyświetlać wiele kin rosyjskich. I to nie przez cenzurę polityczną, ale ze względów estetycznych.
Tytułowy ładunek to bagaż bardzo szczególny. W nomenklaturze wojskowej od czasu wojny w Afganistanie tym kryptonimem oznacza się poległego żołnierza przygotowanego do transportu. Ciało zabitego przed odesłaniem do domu układa się w hermetycznie zalutowanej trumnie z blachy ocynkowanej, tę "puszkę" pakuje się do drewnianej trumny obitej czerwonym suknem, a ją z kolei - do solidnej skrzyni z nieheblowanych desek. Standardowa waga takiego pakunku wynosi 200 kilogramów.
Takie przesyłki i dziś wędrują po Rosji. Samochodami, wagonami pocztowymi jadą teraz z Ukrainy. Wkrótce pewnie zaczną lecieć z Syrii. A w filmie, choć tytuł on nosi wojenny, wojna w Afganistanie z jej zgrozą jest gdzieś daleko. Z niej do obrzydliwego miasta-kombinatu o bardzo radzieckiej nazwie Leninsk wojskowym samolotem leci "ładunek 200", ciało komandosa, wychowanka miejscowego domu dziecka.
(...) Warto posłużyć się formułą Swietłany Aleksijewicz, która w swych książkach pisze o ludziach uważających się za ofiary ZSRR, a jednocześnie tęskniących za tamtym państwem. Jedna z jej bohaterek powiedziała, że ludzie postradzieccy nie są z zawodu lekarzami czy inżynierami. Ich prawdziwą profesją jest "obywatel Związku Radzieckiego".
Więcej o radzieckiej duszy i o tym, jak przedstawiają ją filmowcy, przeczytacie w piątek w "Telewizyjnej".
Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie
Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.
Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl