Polscy fani tureckiego serialu (zanim do nas trafił, na Bliskim Wschodzie, w Azji i połowie Europy obejrzało go 200 mln ludzi!) przez lato cierpieli, oglądając powtórki. "W Turcji dawno się skończył, po co TVP się wygłupia i robi przerwę?" - pytali w czerwcu w internecie po ostatnim, 160. odcinku. Bo jak wytrzymać dwa miesiące, kiedy odcinek kończy się w chwili, gdy Sulejman pada bez tchu na podłogę? Dalszego ciągu szukali więc na YouTubie. Nie szkodzi, że po turecku. I bez lektora można sporo zrozumieć. Albo zobaczyć, czy tym razem zamach na życie Sulejmana się powiódł (nie powiódł się) lub kto go uratował (Hurrem, a jakże). Jak to się stało, że serial o pałacowym życiu sprzed 500 lat (Sulejman Wspaniały wstąpił na tron w roku 1520) tak zelektryzował świat?
O fenomenie serialu i zjawisku socjologicznym, jakie spowodował, pisano nawet w " New Yorkerze" i "New York Timesie". Sukcesu produkcji doszukiwano się w tureckiej tęsknocie za czasami osmańskimi rozbudzonej w nich przez... Recepa Tayyipa Erdogana i jego rządzącą od dekady partię. To on, chcąc przyćmić mit Atatürka (założyciela Republiki Tureckiej), zaczął sięgać do postaci i wzorców z czasów osmańskich. Chciał nawet do szkół wprowadzić język, którym Turcy posługiwali się w czasach imperium, a zagraniczne wizyty przyjmował w asyście żołnierzy ubranych w stroje z epoki.
Po latach republikańskich reform Atatürka i spychaniu na margines wszystkiego co działo się przedtem, Turcy zrozumieli, że nie muszą się wstydzić osmańskiej przeszłości. W tych warunkach serial o wspaniałości imperium był po prostu skazany na sukces. Dr Günhan Börekçi, który był konsultantem historycznym serialu, wciąż odpowiada na setki pytań, bo Turcy chcą wiedzieć, co się wtedy jadło, czym leczyło ból głowy i co dawano w prezencie.
Aktorzy "Wspaniałego stulecia" nagle zaczęli być rozpoznawalni w Turcji i poza nią. Nie wszyscy poradzili sobie z popularnością.
Więcej o serialu czytaj w piątek w "Telewizyjnej"
Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie
Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.
Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl