- Przez kilka lat płaciłam prezydentowi Zduńskiej Woli co miesiąc 150 zł w gotówce. Prezydent kazał mi płacić, gdy zostałam zastępcą naczelnika wydziału infrastruktury społecznej w urzędzie miasta. Wezwał mnie do gabinetu i liczył na głos, że 150 zł to około 10 proc. mojej pensji. Po podwyżce płaciłam 200 zł. Przynosiłam pieniądze luzem lub w kopercie. Nie chciał wpłat na konto. Gdy oddawałam pieniądze, prezydent wpisywał to do kalendarza. Widziałam tam też nazwiska innych pracowników. Potrzebowałam tej pracy, a prezydent miał ogromną władzę nade mną. Z nim się nigdy nie dyskutowało. Polecał i żądał.
To wszystko policji w Zduńskiej Woli opowiedziała w 2007 r. Agata, naczelniczka w urzędzie miasta. Sama zgłosiła się na policję.
Sprawą zajęła się Krystyna Patora, doświadczona prokuratorka z Prokuratury Okręgowej w Sieradzu, która wcześniej prowadziła między innymi sprawę prezydenta Sieradza skazanego za przestępstwa gospodarcze na dwa lata więzienia. Przyznaje, że na początku była nieufna. - Mamy XXI wiek, a kobieta opowiada, że przez kilka lat płaciła haracze prezydentowi. Jak w średniowieczu. Przecież gdyby prezydent rzeczywiście pobierał pieniądze od pracowników, urzędnicy zgłosiliby to znacznie wcześniej - myślała.
Ale przesłuchała niemal wszystkich pracowników urzędu miasta. Po roku wiedziała już, że płacili i dyrektorzy spółek, i szeregowi pracownicy, kierowca, a nawet wiceprezydent. - Prezydent Zduńskiej Woli Zenon Rzeźniczak stworzył wokół siebie kult władcy absolutnego. Podwładni nazywali go carem - mówi mi prokuratorka.
Co o prezydencie powiedzieli podczas śledztwa pracownicy?
Cały reportaż Justyny Kopińskiej przeczytasz w czwartek w "Dużym Formacie".
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny