Starałem się zrobić film maksymalnie wiarygodny. Nie siedziałem w ciepłym studiu, popijając latte na mleku sojowym. Przez sześć tygodni kręciliśmy w górach w temperaturze minus 30 stopni - mówi Baltasar Kormakur

Rozmowa z Baltasarem Kormakurem, reżyserem filmu "Everest"

Krzysztof Kwiatkowski: Praca nad takim filmem jak "Everest" to przygoda?

Baltasar Kormakur: Inaczej nie zaczynałbym nawet tego projektu. Gdy się pochodzi z Islandii, kraju, w którym mieszka 300 tys. osób, to człowiek łaknie rozmachu i wielkości. Przede wszystkim jednak mogłem z bliska przyjrzeć się historii wyprawy na Everest z 1996 r. Zginęło wówczas osiem osób. Poznałem tych, którzy przeżyli. Godzinami rozmawiałem z Jan Arnold, wdową po organizatorze ekspedycji Robie Hallu, z Beckiem Weathersem, który cudem uniknął śmierci, z Helen Wilton, organizatorką bazy na Evereście.

Helen mi zaufała. Udostępniła nagrania radiowych rozmów z uczestnikami ekspedycji, choć nie pokazywała ich przez 18 lat. Słyszałem, jak uwięziony na szczycie góry Rob na zawsze żegnał się z żoną. I ostatnie słowa zamarzających ludzi. To był wstrząsający materiał. Jako reżyser miałem jedno zadanie: nie zniszczyć go.

Zabolało pana, gdy jeszcze przed festiwalem w Wenecji znany alpinista Reinhold Messner skrytykował "Everest"?

- On go nie obejrzał. Uznał, że ktoś, kto nie wspiął się na ośmiotysięcznik, nie może pokazać prawdy o himalaizmie. Ale cóż, Alfonso Cuarón też nie kręcił "Grawitacji" w kosmosie. Starałem się zrobić film maksymalnie wiarygodny. Nie siedziałem w ciepłym studiu, popijając latte na mleku sojowym. Przez sześć tygodni kręciliśmy w górach w temperaturze minus 30 stopni. Targaliśmy ze sobą sprzęt, wysyłaliśmy helikoptery, żeby usuwały zagrożenia lawinowe. Kilka razy ewakuowaliśmy ekipę, raz straciliśmy plan pod zwałami zmrożonego śniegu. W tym samym czasie w sąsiedniej dolinie zginęli ludzie. Przez cały okres zdjęciowy, także w studiach Cinecitta i Pinewood, towarzyszyło nam 30 Szerpów. Konsultowali wszystko, ale też budowali na planie obozowiska w ten sam sposób co w górach. Niektórzy aktorzy w ramach przygotowań wspinali się miesiącami na różne szczyty. Wszyscy byli w specjalnej komorze, żeby poczuć, jak ciężko się oddycha na Evereście. A że nie wprowadziłem ekipy na osiem tysięcy metrów? Nie będę ryzykował ludzkiego życia dla swoich celów.

Znajdziesz nas na

Twitterze

,

Google+

i

Instagramie

Jesteśmy też na

Facebooku.

Dołącz do nas i dziel się opiniami.

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl

Trailer książki "Everest. Na pewną śmierć".

 

Trailer filmu "Everest"