Bartłomiej Topa: Nigdy w poważnym życiu. Wystarczyły mi zabawy w czterech pancernych i budowanie czołgu "Rudy" z trawy przed blokiem w Nowym Targu, skąd pochodzę. To była moja wojna: bieganie po tzw. borze, gdzie były mokradła. Fantastyczna przygodna dla dzieci. Dwadzieścia lat po wojnie.
Wie pan, już jakiś czas układam sobie tę rozmowę, bo to w gruncie rzeczy jest również rozmowa z samym sobą. Nie chcę mówić o banałach, że wojna jest złem, a ludzie cierpią. Już lepiej powiedzieć, co też pewnie wszyscy wiedzą, że chłopcy pojechali do Iraku po to, żeby zarobić, bo trzeba odnowić albo kupić mieszkanie, bo przyda się nowsza fura. Zresztą żadnych kokosów nikt im nie proponował, powyżej tysiąca dolców dla zwykłego żołnierza, podoficerowie i oficerowie więcej.
Stały za tym decyzje polityczne, wielcy tego świata umówili się między sobą, doprosili nas i wio, poszło. To jakieś superskomplikowane sytuacje, jakieś systemy, postanowienia, nie rozumiem tego i szkoda mi słów. Nazwano to misją stabilizacyjną, a ci żołnierze, którzy na ogół nigdy wcześniej do nikogo nie strzelali, wsiedli w samoloty transportowe i polecieli stabilizować za kasę. Prawdziwa wojna była dla nich zaskoczeniem. Ale taka praca. Żołnierz, jak mi opowiadali, nie nauczy się nigdy fachu na poligonie, tylko w polu.
- Dostałem propozycję od reżysera Krzysztofa Łukaszewicza. Miałem świadomość, że taki film będzie być może początkiem debaty, dużej polskiej rozmowy, dlaczego jesteśmy na zewnątrz, walczymy poza granicami kraju, czy naprawdę musimy brać udział w tym ustanawianiu porządku na świecie. Polskie doświadczenie z wojnami jest już wystarczająco duże i niezbyt fortunne. Wydaje mi się, że lubimy cierpieć i brać po dupie, a jeśli gdzieś coś wygramy i jeszcze będziemy umieli z tego skorzystać, to ho, ho, cud niemalże.
Chciałem się zmierzyć z rolą, w której muszę zagrać obecność w zamkniętej, krańcowej sytuacji, gdzie nie ma przebacz, a rozsądek podpowiada, żeby wiać. Ale trzeba być razem, chronić sobie nawzajem plecy, osiemdziesięciu ludzi wciśniętych przez kilkadziesiąt godzin do jednego ostrzeliwanego budynku, a przeciw nim setki wrogów.
Zresztą mam co do bitwy o ratusz w Karbali kilka teorii spiskowych. Nie chcę o nich mówić.
- Jedno i drugie. Ja naprawdę myślę o "Karbali" nie tylko w kategoriach filmowych i aktorskich, ale też - co się tam działo, co się stało. Dzisiaj mówimy o bohaterstwie tych chłopców, jest film, książki, artykuły. Wiemy, że nasi żołnierze wspaniale walczyli w sytuacji beznadziejnej, że obronili ratusz, który był nie do obronienia.
OK. Trzeba o tym mówić. Jeśli jednak ktoś przystawia mi gnata do łba, a taka tam była sytuacja, to bronię się, walczę i nie patrzę, co z tym zrobi historia. To indywidualne bohaterstwo ludzi, którzy tam byli: może wynikające z koleżeństwa, może ze strachu, że jak ja mu nie pomogę, to on nie pomoże mnie. Żadna sprawa narodowa i patriotyczna, ale upór, by w sytuacji krańcowej nie obesrać się, nie dać ciała.
Ale machać tym bohaterstwem przed oczyma innych? Nie wiem.
Całą rozmowę czytaj w sobotę w "Wyborczej"
Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie
Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.
Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl
City Hall, noc z 4 na 5 kwietnia 2004
Do zachodu słońca - i wieczornej modlitwy - kwadrans. Żołnierze rozmawiają o tym, co nadciąga. "Kali" ustalił z dowództwem, że gdy przewaga wroga okaże się zbyt wielka, mogą rzucić ratusz i przebijać się do Juliet albo wezwać amerykańskie śmigłowce, które w odróżnieniu od sokołów latają po ciemku. Tyle tylko, że każdy z Polaków oglądał "Helikopter w ogniu" - aktualny nr 1 na żołnierskiej liście przebojów. Są sytuacje, w których śmigło nie przyleci, bo nikt nie będzie ryzykował. Tak było w Somalii i tak jest tutaj. Najpierw błędy robią politycy. Potem generałowie. Później żołnierze lądują po uszy w gównie i nadchodzi czas na bohaterskie czyny.
Kaliciak: - Ewakuacja była psychicznym bezpiecznikiem. Faktycznie naszym ostatnim schronieniem mógł być tylko dach, z którego mogliśmy jeszcze obrzucać Arabów granatami, gdyby się wdarli. Potem czekała nas śmierć.
- Allahuuuu akbar! Aszhaduuuuu al'la ilaha illa'llah... - modlitewne zawodzenie dochodzi jednocześnie z minaretów i głośników zawieszonych na ulicach. - Bóg jest wielki. Wyznaję, że nie ma bóstwa oprócz Boga...
Skąd padają pierwsze karabinowe serie - nie wiadomo. Nikt nie widzi rozbłysków z luf, bo jeszcze zbyt jasno. Jeden z irackich policjantów pada raniony w nogę. Jęczy tak głośno, że mimo strzelaniny słychać go na dachu ratusza. Po kilkunastu sekundach przejmujących jęków z gardła ulicy za majdanem leci ostatnia na jakiś czas seria. Potem dwie minuty bez ognia. Czas na zastanowienie.
I rzeczywiście: iraccy mundurowi - także ranny - pierzchają w stronę najbliższych domów. Polacy i Bułgarzy pozwalają im zniknąć. Dopiero potem odpowiadają: ich pociski lecą mniej więcej tam, skąd padły pierwsze strzały partyzantów. Z drugiej strony nie odpowiada nikt. Kaliciak: - Oddziaływali psychologicznie.
Jest całkiem ciemno, kiedy w ciszy rozlega się pierwszy tego wieczoru świst pocisku z granatnika. Huk na ścianie opuszczonego budynku za ratuszem. Spudłowali. Znów pojedyncze strzały: pach-pach-pach! Nadal niewidoczni przeciwnicy walą z głębi budynków. Kaliciak: - Liczyli na to, że ostrzeliwując małymi siłami, skłonią nas do wycieczki za mury. My chcieliśmy ich oszacować. Adrenalina rosła.
Nagle gwizd! Tym razem pocisk z ergierury przelatuje tuż nad wieżyczką BRDM-a. Załoga odpowiada ogniem.
Fragment tekstu pochodzi z książki Piotra Głuchowskiego i Marcina Górki "Karbala"
Książka "Karbala" do kupienia na Kulturalnysklep.pl
Więcej o książce przeczytasz tutaj
Piotr Głuchowski, Marcin Górka
Karbala
Wydawnictwo Agora
Warszawa, 2015
.
Topa: Karbala to była największa bitwa Polaków od czasów II wojny światowej
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny