Restauratorzy z Vedado, dzielnicy Hawany, od kilku tygodni mają większe obroty. Na początku lipca władze uruchomiły tu hot spot i teraz tłumy mieszkańców umawiają się tutaj na surfowanie.

Kiedyś internet był tylko w hotelach i tylko dla turystów. Gdy Kubańczyk wchodził do hotelu, to policja lub ochrona go łapała i wyrzucała za drzwi. A dziś na skrzyżowaniu ulic N i 23. tłok (w Vedado wszystkie ulice mają w nazwach numery lub litery alfabetu). 43-letni Carlos przyprowadził całą rodzinę: żonę i dwójkę dzieci. Mają tablet i jednego iPhone'a. Carlos kilka razy był już w strefie, więc jako dumny znawca internetu oprowadza swoich bliskich po sieci: tu można posłuchać amerykańskiej muzyki, tam obejrzeć zdjęcia z Europy, a to jest Facebook - na nim poznasz ludzi z drugiego końca globu.

Kilka metrów obok Carlosa stoi Pablo. Obok niego z kolei na murku biegnącym wzdłuż chodnika siedzi Paulina. Pablo i Paulina to para. Umówili się dziś na randkę w strefie wi-fi. Pablo jak prawdziwy dżentelmen odstąpił Paulinie jedyne wolne miejsce na murku i swojego iPhone'a, by mogła surfować. Teraz czeka, aż dziewczyna skończy. Może się nie doczekać.

Kubańczycy za godzinę surfowania muszą zapłacić 2 peso wymienialne (CUC), czyli mniej więcej równowartość 8 złotych. To jedna dziesiąta tutejszej średniej pensji. Kubańczyk może więc przehulać w internecie pensję w dwa dni - wystarczy, że wykupi sobie dostęp na dziesięć godzin. Musi to zrobić na dwie raty, bo internet jest reglamentowany - dziennie można wykupić maksymalnie pięć godzin surfowania.

 

Więcej w sobotę w "Wyborczej"

 

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl