Wojciech Waglewski: Dla mnie intrygujące jest to, jak funkcjonowały umysły i serca ludzi, którzy szli do powstania. Do nagrania płyty zachęciły mnie teksty napisane przez nich w sierpniu 1944 r., do których dotarł nasz menedżer Paweł Walicki. Surrealistyczna sytuacja: w tej apokalipsie ogłoszono konkurs na wiersz o powstaniu, nagrodą były pistolety i granaty. To opowieści ludzi, którzy wiedzą, że idą zginąć, jest np. wierszyk 24-letniego chłopaka, który mówi do mamy, że idzie się bić i nie wróci - i nie wrócił. Na naszej płycie śpiewa to 18-letnia Justyna Święs, która mogłaby być moją wnuczką, więc dla mnie ma to dodatkowy wymiar.
Opracowując te teksty, zdałem sobie sprawę, jak ich autorzy byli zdeterminowani. Mieli za sobą ponad cztery lata upokorzeń, wyniszczania fizycznego i psychicznego. Ale fakt, że w tej całej tragedii mieli ochotę wykrzesać z siebie choć odrobinę poezji, oznacza fantastyczny triumf ducha nad materią. Większość z powstańców wiedziała, że te wierszyki są być może wszystkim, co po nich zostanie. Opublikowanie ich w formie piosenek potraktowaliśmy jako powinność.
- Chłodna kalkulacja - warto czy nie warto - jest bez sensu. Jeśli ci ludzie wiedzą, że zginą, ale idą się bić, to ich determinacja jest niewyobrażalna dla kogoś, kto tego nie przeżył. Błędy i sukcesy to nasze korzenie. Należy je pielęgnować.
- 1989 r. był dla mnie momentem, kiedy właśnie zdałem sobie sprawę, że szczęśliwie należę do pokolenia, które żyje bez wojny. Mówienie o zdradzie uważam za idiotyczne. Żyjemy w wolnym kraju, z tego co wiem, nieźle się rozwijającym (pomijając rozwarstwienie społeczne, na które nie jestem ślepy). Przeszliśmy długą drogę, a że nie było to oczywiste, wystarczy się przyjrzeć krajom, które też ją przeszły - to my jesteśmy w czołówce. A dzięki Okrągłemu Stołowi możemy teraz pleść bezkarnie największe bzdury.
Jestem raczej łagodnie nastawiony do świata i więcej we mnie z hipisa niż skinheada, a 1989 r. był dla mnie czymś nieoczekiwanym, wolnością daną do zagospodarowania natychmiast - bez ofiar i większych dramatów, choć po drodze pewnie nie uniknęliśmy błędów.
Interpretując to wszystko, przenosimy się na teren polityki, a to jest dziedzina życia, z którą mi nie po drodze. Uważam, że słowo "polityk" stało się pojęciem pejoratywnym, a nowomowa przedwyborcza, która zastąpiła bardziej zrozumiałe słowa - takie jak "łgarstwo" czy "oszustwo" - jest mi obca.
Kiedyś Wiesiek Walendziak zaproponował naszemu zespołowi współpracę przy kampanii wyborczej AWS, i to mi wystarczyło, by pozbyć się złudzeń. Wiesiek przepraszał i przyznał, że nie tak miało być, zwłaszcza kiedy przed naszym koncertem dla młodzieżowych ugrupowań konserwatywnych wyskoczył na scenę jeden z dziś bardzo prominentnych polityków i skandował "Polska dla Polaków", a my za chwilę pojawiliśmy się na scenie z moim przyjacielem Mamadou Dioufem. Trochę słabe.
Gdyby wtedy modne było nagrywanie, okazałoby się, że rozmowy podsłuchane u Sowy to pryszcz w porównaniu z tym, co wygadywali ówcześni politycy. Mało tam było o interesie państwa.
Całą rozmowę z Wojciechem Waglewskim czytaj w sobotę w "Wyborczej"
Wojciech Waglewski (1953) - gitarzysta, kompozytor, autor tekstów, wokalista, aranżer, producent muzyczny. Lider i założyciel zespołu Voo Voo, z którym wydał blisko 30 studyjnych albumów z pogranicza rocka, jazzu i folku. Autor hymnu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Współpracuje z wieloma artystami, z synami Fiszem i Emade nagrał płytę "Matka, Syn, Bóg". Kilka dni temu premierę miała płyta Voo Voo "Placówka 44" nagrana z inicjatywy Muzeum Powstania Warszawskiego.
Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie
Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.
Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl
Płyta Voo Voo Wojciecha Waglewskiego "Placówka 44" do kupienia na kulturalnysklep.pl