Od piłkarskich mistrzostw świata mija rok, a Brazylia wciąż choruje. Na wysokobudżetowym spektaklu znów obłowiła się tylko FIFA, której szeregowy pracownik zarabia średnio ćwierć miliona dolarów rocznie. Bez premii i łapówek

Polub nas na Facebooku

Najdroższy stadion - w stołecznej Brasilii, wzniesiony za ponad 550 mln dolarów - służy dziś za zajezdnię autobusową. W kwietniu mieli tam koncertować muzycy amerykańskiej grupy Kiss, ale zrezygnowali z powodu zbyt wysokich kosztów. Wystąpili obok, na świeżym powietrzu.

Na stadionie w Natal, którego budowa pochłonęła blisko 200 mln dol., odbywają się wesela i imprezy dla dzieci. Przychody nie wystarczają na utrzymanie, właściciel wystawił go na sprzedaż.

O istnieniu stadionu w Cuiabie (293 mln dol.) Brazylijczycy przypominają sobie, gdy jest zamykany z powodu wymagających remontu wad konstrukcyjnych albo dziennikarze odkrywają, że w jego wnętrzu urządzili się bezdomni. Stale wysysa pieniądze z miejskiego budżetu, lokalne władze bezskutecznie usiłują się go pozbyć.

Moloch w leżącym w sercu amazońskiej puszczy Manaus (270 mln dol.) stoi pusty. Choć sfinansowano go z publicznych pieniędzy, należy do prywatnej firmy. Piłkarze zagrali tam w bieżącym roku ledwie czterokrotnie. W specjalnie zorganizowanym towarzyskim turnieju, na który zlecieli goście z innych części kraju - w dwumilionowej metropolii nigdy nie było dużej drużyny.

***

Dla takich gigantycznych inwestycji - oderwanych od lokalnych potrzeb i kosztownych w utrzymaniu, których właściciele najchętniej by się balastu pozbyli - Anglicy ukuli pojęcie "białych słoni". Są stałym elementem krajobrazu już niemal wszędzie, gdzie odbywają się największe globalne imprezy sportowe. Kto porwie się na organizację igrzysk zimowych, musi sprawić sobie np. tor bobslejowy, choćby nigdy nie widział w okolicy bobsleisty. Kto przyjmie olimpijczyków letnich, musi wydać na tor kolarski, choćby w okolicy pedałowali wyłącznie szosowcy i przełajowcy. A gospodarze turniejów piłkarskich stawiają niekiedy stadiony tam, gdzie tradycje futbolowe istnieją tylko teoretycznie. I potem latami ciężko do nich dopłacają, czasami rozważając wręcz rozbiórkę. Jak w Portugalii, która po Euro 2004 nie wiedziała, co począć z bezużytecznymi zwałami betonu w prowincjonalnych Aveiro i Leirze. I jak w RPA, która na pięknie położonym nad oceanem obiekcie w Kapsztadzie traci 10 mln rocznie, dlatego część mieszkańców żądała, by go zburzyć. Nie był niezbędny - wystarczało zmodernizować stary, stojący w biednej dzielnicy - lecz FIFA nalegała, żeby telewidzowie z całego świata podziwiali zapierającą dech scenerię.

Brazylia pobiła wszelkie niechlubne rekordy. Choć jej mieszkańcy kompletnie świrują na punkcie futbolu, więc zdawała się gospodarzem mundialu idealnym - skazanym na absolutny sukces finansowy, sportowy, infrastrukturalny i wizerunkowy - okazała się wśród gospodarzy największym nieszczęśnikiem w historii.

Kończąc mundial bez medalu, Brazylijczycy zafundowali sobie upokorzenie za 11,6 miliarda dolarów. O kacu pomundialowym przeczytacie 25 lipca w "Magazynie Świątecznym".

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl