Pamiętacie scenę pożaru w "Imieniu róży" Umberta Eco? Pali się wielka biblioteka benedyktyńskiego opactwa, w środku Wilhelm z Baskerville (Sean Connery) zachłannie przegląda oprawne w skórę księgi. "Arystoteles" - szepcze, gorączkowo przerzucając tomy i próbując ratować, co się da. "Mistrzu, uciekajmy!" - krzyczy Adso z Melku. "Chwileczkę" - nie może się oderwać Wilhelm.
Podobne emocje przeżywa śmiałek, który zapuści się w internetową przestrzeń Polony, cyfrowego archiwum Biblioteki Narodowej (BN) w Warszawie. Nawet jeśli nie poliżą go płomienie, to adrenalina i tak murowana, bo w nieograniczonej przestrzeni elektronicznej biblioteki jeden wątek pociąga za sobą drugi i następne. Od, dajmy na to, ogłoszenia w "Gazecie Warszawskiej" - "Zaginął mały piesek biały" - opublikowanego w 1795 r. z adresem właściciela można przejść do zakładki starych planów Warszawy i w jednej chwili zobaczyć, jak w XVIII w. wyglądała kamienica, z której uciekł kudłaty pupil.
Polona daje wgląd w zdigitalizowane zbiory BN. To labirynt, po którym jednak poruszanie się jest łatwe, szybkie i bezpieczne. Czego tam nie ma: najważniejsze rękopisy Chopina, spuścizna po Baczyńskim, dzieła wszystkie Kolberga, pierwodruki, ryciny z egzotycznymi zwierzętami, kroniki policyjne, pisma pionierów weganizmu, seksuologii czy feminizmu, stare mapy, przepisy kulinarne, pocztówki, fotografie i partytury, a także poradniki w stylu: "Sposoby leczenia cholery za pomocą zimnej wody szczęśliwym skutkiem uwieńczone".
Ze zbiorów Narodowej korzystała Olga Tokarczuk, robiąc kwerendę do "Ksiąg Jakubowych", bo właśnie tam znajdują się książkowe "poezye" i "zbiory rytmów" sarmackiej poetki Elżbiety Drużbackiej, księga Zohar w polskim przekładzie z 1749 r. i korpus pism o frankistach.
Największa w Polsce biblioteka cyfrowa udostępnia ok. 800 tys. dokumentów i wciąż się rozrasta. - Mamy do zeskanowania jakieś 4 mln obiektów. Za 10 lat powinniśmy skończyć. Te najbardziej poszukiwane i potrzebne obiekty są już dostępne albo będą w ciągu paru lat - mówi Tomasz Makowski, dyrektor BN. Już dziś oznacza to miliony skanów umieszczonych w sieci. Bo każda strona czy plansza to oddzielny skan. Można je oglądać, powiększać - mają taką rozdzielczość, że przy stuprocentowym powiększeniu widać wszystkie detale, pociągnięcia rylca i strukturę papieru. Można ściągać i udostępniać.
Cały tekst czytaj jutro w "Wyborczej"
Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie
Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.
Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl