Choć Polska nie jest częścią strefy euro, a nasza gospodarka nie ma z Grecją zbyt wiele wspólnego (poza tym, że chętnie jeździmy tam na wakacje), to bankructwo tego kraju niektórzy z nas mogą odczuć na własnej skórze. Zmienność w notowaniach walut obcych czy możliwy wzrost nieufności światowych inwestorów w stosunku do krajów rozwijających się (a więc wyższe oprocentowanie obligacji emitowanych przez Polskę) to krótkoterminowe konsekwencje.
A na dłuższą metę upadek Grecji może zwiastować kłopoty całej Unii Europejskiej, której nie tylko jesteśmy członkiem, ale też największym beneficjentem (przynajmniej jeśli chodzi o dopływ euro w ramach najróżniejszych funduszy). Może wszystko znów rozejdzie się po kościach, ale warto przygotować swój portfel na ewentualne turbulencje.
Dlaczego Grecja bankrutuje?
Kraj jest mocno zadłużony, w sumie jego długi sięgają 320-330 mld euro, czyli 180 proc. PKB (wartości wszystkich wytwarzanych rocznie w kraju dóbr i usług). Z tego jakieś 220 mld euro to zadłużenie wobec instytucji europejskich (Grecja w latach 2009-10 dostała od nich gigantyczny pakiet pomocowy, żeby mogła spłacić długi wobec zachodnich banków). To dużo, bo średnia długu publicznego w Unii Europejskiej wynosi 90 proc. PKB, a np. Polska ma dług nieprzekraczający 55 proc. PKB.
Powód złej sytuacji Grecji jest prozaiczny: rozbudowany socjal i wydatki publiczne, niska ściągalność podatków, korupcja i nepotyzm. Będąc w strefie euro, Grecja mogła się tanio zadłużać, emitując obligacje, z czego obficie korzystała. Kiedy przyszedł kryzys finansowy w 2008-09 r. i popyt na obligacje spadł, okazało się, że Grecy są bankrutami i bez kolejnych pożyczek nie są w stanie wypłacać pensji, rent i emerytur. Dług Grecji jest niespłacalny i dlatego powinien być zredukowany. Tylko dlaczego Europa ma to zrobić, skoro Grecy nie chcą ciąć wydatków budżetowych? Zaklęte koło.
Co się może stać za kilka dni?
W normalnych warunkach waluta kraju, który jest niewypłacalny, gwałtownie straciłaby na wartości (w ten sposób wartość majątku kraju bankruta i jego obywateli gwałtownie się zmniejsza). Ale Grecja korzysta z wiarygodności euro, więc to jej nie grozi. Niestety, to nie jest jedyny problem.
Od 2010 r. z greckich banków odpłynęło 150 mld euro oszczędności klientów (mniej więcej połowa wszystkich). Przy życiu utrzymują bankowców greckich tylko pożyczki z Europejskiego Banku Centralnego. Jeśli pożyczki przestaną płynąć (a oficjalnym bankrutom Europejski Bank Centralny do tej pory pieniędzy nie pożyczał), to banki nie będą w stanie wypłacać ludziom pieniędzy. Już dziś Grecy mogą wypłacić z konta nie więcej niż 60 euro dziennie, choć pomoc z EBC nie przestała płynąć do greckich banków.
A jeśli banki przestaną wypłacać pieniądze, to stanie cała gospodarka. Być może, aby tego uniknąć, Grecy zaczną emitować jakiś pieniądz zastępczy, np. drachmę. I to będzie ich koniec w strefie euro.
Smoczyński o Grecji: Wczoraj stała się rzecz historyczna. Europa przeczołguje Grecję
Czy to początek końca waluty euro? Co to ma wspólnego z nami? Kiedy najlepiej kupić euro na wyjazd na wakacje i jak to zrobić, żeby nie stracić? Co z kredytami we frankach? Co z oprocentowaniem depozytów? Gdzie ulokować oszczędności? - niezbędnik Samcika na Grexit - w czwartkowych "Pieniądzach Ekstra".
Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie
Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.
Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl
Materia³ promocyjny
Materia³ promocyjny