We wrześniu 2013 r. tłumaczka Aleksandra wyjechała na szkolenie w Kaliningradzie. Wyjazd szkoleniowy dla ratowników organizowany był przez szpital w Elblągu, dla którego już wcześniej tłumaczyła prezentacje. Dwa tygodnie wcześniej poroniła dziecko. Jej mąż Michał martwił się, że stała się smutna i nie chciała przebywać z ludźmi. Pomyślał, że wyjazd ze szpitala poprawi jej nastrój, a w razie ataków padaczki, które nasiliły się po stracie dziecka, personel medyczny będzie na miejscu.
Opowiada Aleksandra: Na wyjeździe było kilkunastu ratowników, sami mężczyźni. Jechał z nami ich szef Michał Missan oraz koordynatorka Danuta Stanicka. Wyjechaliśmy około szóstej rano, w Kaliningradzie byliśmy po trzech godzinach. Niektórzy ratownicy zaczęli pić już w autobusie.
- Na takich szkoleniach wódka leje się strumieniami - mówili później w zeznaniach. Około jedenastej zaczęły się szkolenia. Tłumaczyłam na rosyjski prezentacje Polaków. Mówili o transporcie chorych, przyczynach zmiażdżeń, omawiali przypadki rannych, z którymi spotkali się w Polsce. Niektórzy byli świetnie przygotowani. Ale inni już podczas szkolenia pili wódkę. Zajęcia trwały kilka godzin.
Później niektórzy ratownicy dalej pili i namawiali mnie, abym się przyłączyła. Wtedy jeszcze czułam się bezpiecznie, ale nie chciałam pić w pracy, wzięłam prysznic i przeglądałam wiadomości w internecie. Wieczorem była kolacja i tańce w hotelu. Około 22 razem z koordynatorami wyjazdu przenieśliśmy się do jednego z pokoi.
Ratownicy zaczęli podrywać rosyjskie ratowniczki. Mówili komplementy, rzucali wulgarne propozycje, pytali, czy spędzą z nimi noc. Po tym one wyszły z hotelu.
Jeden z ratowników, Jarosław, spytał, czy mam ochotę na seks. - Mam męża, a ty żonę - powiedziałam. - Ale te wyjazdy właśnie po to są, by zrobić skok w bok - zaśmiał się. Staliśmy na balkonie. Zaczął mnie obmacywać. Wyrywałam się. Ale on mocno przycisnął mnie to ściany. Miał ohydny oddech, przeżarty alkoholem i papierosami. Błagałam, żeby przestał. Zaczął wkładać mi rękę pod biustonosz, na pośladki, w miejsca intymne. Udało mi się wyrwać. Uciekłam do swojego pokoju.
Za mną poszedł inny ratownik, Mariusz. Sprawiał wrażenie zatroskanego. Pytał, czy nic mi się nie stało. Poprosiłam, by wyszedł. Zamknęłam się w łazience. Powtórzył głośniej, że się o mnie martwi. Gdy wyszłam z łazienki, zobaczyłam, że przekręcił klucz w drzwiach. Rzucił mnie na ziemię i zaczął rozbierać. Mówiłam, że nie mogę, właśnie straciłam dziecko i mam zakaz kontaktów seksualnych. Zaśmiał się, że pewnie dlatego mam taki obwisły brzuch. Brutalnie mnie zgwałcił. Był silny, agresywny, bardzo umięśniony, a ja ważę niecałe 50 kg. Rzucał mną jak lalką na wszystkie strony. Płakałam.
Czułam tak ogromny strach, że już nie mogłam oddychać. Ból, którego nie da się opowiedzieć. W tym momencie dostałam ataku padaczki, nie byłam w pełni świadoma, on nie przestał. Puścił mnie dopiero, gdy usłyszał głośne pukanie do drzwi. Wybiegłam cała potargana, chyba nawet nie założyłam majtek ani spódnicy. Płakałam, krzyczałam: - On mnie zgwałcił. Na korytarzu była pani Danuta, to ona pukała. Przytuliła mnie, powiedziała: - Nie martw się, będzie dobrze. Ale zaraz potem gdzieś poszła.
Podobno szef ratowników źle się czuł i musiała o niego zadbać. Byłam przerażona. Mariusz wyszedł z pokoju. Ubrałam się, choć po ataku padaczki nogi miałam jak z waty. Wielu ratowników było pijanych, bałam się prosić ich o pomoc. Krążyłam po korytarzach, w końcu wróciłam do pokoju. Chciałam zamknąć drzwi na klucz. Nagle zobaczyłam, że Mariusz znów tam jest. Potem pani Danuta zeznała, że prosiła go, by wrócił, abyśmy sobie wszystko wyjaśnili. Znów rzucił mnie na podłogę. - Zrobię ci maseczkę na twarzy z mojej spermy - krzyknął. Straciłam przytomność, gdy ponownie zaczął mnie gwałcić.
Takie rzeczy się zdarzają i lepiej o tym zapomnieć? To usłyszała od koordynatorki Danuty i jeszcze taki pseudouspokajający uśmiech mówiący: "Nie lituj się nad sobą, nie podskakuj, tu się o takich rzeczach głośno nie mówi". A policjantka spytała: "Czy na pewno sama tego nie chciałaś?" - reportaż z Elbląga w czwartek w "Dużym Formacie".
Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie
Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.
Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny