Wydali z siebie generałów, dyplomatów, a nawet prezydenta, ale do historii przeszli przede wszystkim dzięki zamiłowaniu do sztuki, pasji kolekcjonerskiej i skandalom. I mieli fantazję: jak budowali rezydencję, to na wzór Wersalu, jak fundowali bibliotekę, to taką, by przypominała Luwr, jak się zakochiwali, to mówiła o tym cała Polska, a jak strzelali sobie w głowę, to z armaty.

Swego protoplastę widzieli wśród wojów Mieszka I i Bolesława Chrobrego, choć pewnie to kolejny dowód na ich fantazję. Na pewno przodków mogli szukać w XV-wiecznym Raczynie koło Wielunia, biednych niestety, bo dzieci rodziło się i przeżywało niemało, więc wieś trzeba było kroić jak weselny tort. Pierwszym, który wydobył się z biedy, był Zygmunt Raczyński, poseł na sejm wielkopolski w 1658 r., starosta jasieniecki (w woj. pomorskim), pod koniec życia właściciel miasteczka Łobżenica i kilkunastu wsi. Przedsiębiorczy i hojny fundator (dobrodziej bernardynów z Górki Klasztornej pod Łobżenicą) - połączenie, które można uznać za charakterystyczne dla Raczyńskich, zawsze przezornych, dbających o majątek, ale niezapominających o kraju.

Potomkowie Zygmunta nie dali się już zepchnąć na niziny, jednak naprawdę dobrze rodzinie zaczęło się powodzić dopiero w drugiej połowie XVIII w. dzięki Kazimierzowi (1739-1824), który zgromadził wówczas wielki majątek, a Raczyńscy stali się panami na Rogalinie. Status magnacki ród zachował aż do II wojny światowej.

Kazimierz Raczyński nie jest postacią pomnikową: nie złożył przysięgi na Konstytucję 3 maja, przystąpił do konfederacji targowickiej, brał pensję od carycy Katarzyny i dziwił się, że rodacy mają go za sprzedawczyka. Ale na pomnażaniu pieniędzy - swoich i publicznych - naprawdę się znał. Z nominacji króla Stanisława Augusta Poniatowskiego przewodniczył Komisji Dobrego Porządku w Poznaniu i sprawnie uporządkował miejską kasę i zarząd. Wybudował wspaniały Odwach na Starym Rynku, podniósł z ruin renesansowy ratusz oraz zamek, powołał kasę ogniową dla pomocy pogorzelcom. Za to wszystko król odznaczył go Orderem Orła Białego.

Kazimierz nie zaniedbywał, rzecz jasna, własnych interesów. Kupił lichą wioskę niedaleko Poznania zwaną Rogalinem - bliższą centrum. Zbudował dom na dużą skalę i stamtąd działając, stał się najwpływowszym człowiekiem swojej prowincji - zanotowała Wirydianna Fiszerowa, pamiętnikarka z przełomu XVIII i XIX w.

Ów "dom" to jedna z najpiękniejszych rezydencji w Polsce, godna rodu książęcego.

Raczyński zatrudnił najlepszych architektów z dworu królewskiego, m.in. Jana Chrystiana Kamsetzera i Dominika Merliniego, twórców pałacu Na Wodzie w Łazienkach. W Rogalinie stworzył ośrodek życia towarzyskiego i politycznego, kaptował tu stronników, urządzając zjazdy szlachty, wydając bale i uczty.

Był jowialny i dobrze traktował ludzi o niższej od siebie pozycji, dzięki czemu cieszył się ogromną sympatią. Doszło do tego, że nie było związku małżeńskiego, sprzedaży czy kupna, żeby się go nie radzono - pisała Fiszerowa. Pamiętnikarka zauważyła, że mężczyznami kierował za pośrednictwem kobiet, które ulegały jego pięknej powierzchowności i uprzejmym manierom.

W sztuce kochania Kazimierz Raczyński zbierał doświadczenia w całej Europie. Przekroczywszy pięćdziesiątkę, oświadczył kuzynce, że potrzebuje kochanki - ale nie Włoszki, bo te przy pierwszej zdradzie nóż w brzuch wbijają, i nie Francuzki, bo na pewno będzie zbyt wymagająca. Najlepsza byłaby niemiecka baronowa, bo kobiety z tego narodu są cierpliwe i czułe.

O Raczyńskich i ich siedzibie w Rogalinie czytaj w poniedziałkowym wydaniu magazynu Ale Historia, dodatku do Gazety Wyborczej.

 

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl