Chciałam biec po córeczkę, ale byli szybsi, złapali mnie i zamknęli drzwi. Podetkali mi pod nos postanowienie sądu

****

Kasia i Michał . Ona: 17 lat, różowe legginsy, włosy związane w kitkę. On: 19 lat, chudy, bluza z kapturem.

Ich córka Julka dostała 10 punktów: - Zdziwiłam się, że po porodzie nie pozwalają mi zabrać jej do pokoju. Ale lekarka powiedziała, że dom dziecka chce, żeby dziecko było ode mnie odseparowane. Mogłam przychodzić tylko na karmienie. Po trzech dniach dostałam wypis ze szpitala i dowiedziałam się, że wicedyrektorka domu dziecka, która była moim opiekunem prawnym, złożyła wniosek w sądzie o zabezpieczenie dziecka i że Julka zostanie umieszczona w placówce opiekuńczej.

Wpadłam w szał, krzyczałam, że nie wyjdę ze szpitala bez Julki. Ale musiałam wrócić do domu dziecka bez niej. Zapowiedziałam wicedyrektorce, że odzyskam Julkę. A ona na to, że to potrwa ze dwa lata, że tyle nie wytrwamy. "Jeszcze się pani zdziwi!" - powiedziałam jej.

Julka została w szpitalu, przyjeżdżaliśmy do niej codziennie.

Cały czas miałam wrażenie, że wszyscy są nam niechętni, że zamiast nam pomóc, chcą nas skrzywdzić. Tylko dyrektorka ośrodka interwencyjnego napisała dobrą opinię: że przyjeżdżamy prawie codziennie, że Julka jako jedyne dziecko w ośrodku nie ma choroby sierocej, że jak nas zobaczy, to się cieszy, a jak wychodzimy, to płacze. Na rozprawie sędzia miała obie opinie, ale na głos przeczytała tylko tę negatywną.

Po ślubie zamieszkałam z Michałem u jego rodziców. Przyszedł do nas kurator rejonowy i doczepił się, że łóżeczko nie jest jeszcze rozstawione. A myśmy się tak starali: pokój Julki pomalowaliśmy na różowo, na ścianach jej zdjęcia, różowe ubranka. Łóżeczka nie rozstawiliśmy, bo po co, skoro dziecka jeszcze nie ma? Przecież to moment takie rozstawienie. Kiedy zjawił się u nas następnym razem, łóżeczko już stało i dostaliśmy pozytywną opinię.

Zadzwoniłam do wicedyrektorki domu dziecka i powiedziałam, że właśnie odzyskałam moje dziecko. Nic nie odpowiedziała i się rozłączyła.

****

Sylwia i Tomek . Kiedy wyszło na jaw, że jestem w ciąży, wysłali mnie do domu samotnej matki prowadzonego przez siostry zakonne. Mieszkałam tam przez sześć miesięcy, ale źle się tam czułam. Siostry nie lubiły ani mnie, ani Tomka. Mówiły, że powinnam go zostawić.

Kiedy Dominika miała dziewięć miesięcy, skończyłam 18 lat i wreszcie mogłyśmy się przeprowadzić do Tomka. Byłam taka szczęśliwa! 15 listopada spakowałam rzeczy. Już miałyśmy ruszać, kiedy wychowawca powiedział mi, żebym pożegnała się jeszcze z dyrektorem. Zostawiłam więc na chwilę Dominikę koleżance i pobiegłam na górę. A tam byli jacyś ludzie. I mnóstwo papierów na biurku. Poczułam, co się święci, cofnęłam się i chciałam biec do małej, ale byli szybsi, złapali mnie i zamknęli drzwi. Zaczęłam strasznie płakać. Wiedziałam, że chcą mi ją zabrać. Podetkali mi pod nos papiery: "Postanowienie Sądu Rejonowego...".

Okazało się, że wczoraj odbyła się rozprawa, o której nie wiedziałam!

Czy to jest normalne, co oni mi zrobili? Jak można zabrać dziecko matce?

****

Paulina . Kiedy miałam 16 lat, zaszłam w ciążę. Matka, która urodziła wtedy mojego najmłodszego brata, namawiała mnie na usunięcie. Mówiła, że życie sobie zmarnuję.

Urodziłam miesiąc po 17. urodzinach. Zamieszkałam z Krzysztofem, ojcem dziecka. Trzy miesiące po porodzie przyszła kurator i powiedziała, że jeśli będę dalej mieszkać z Krzysztofem, zabierze mi Damiana.

Trafiłam do domu prowadzonego przez siostry zakonne w Łodzi. Na pieluchy i inne potrzeby zarabiałyśmy sprzątaniem. Siostry nie chciały zaopiekować się małym, musiałam rzucić szkołę. Wciąż słyszałam: trzeba było dupy nie dawać, tobyś nie miała bachora.

Rozdzielili nas. Damian miał wtedy sześć miesięcy. Myślałam, że tak musi być. Dopiero w pogotowiu dowiedziałam się, że nie mieli prawa rozdzielać mnie z dzieckiem. Pojechałam więc do sądu, do mojej kuratorki. "Jakim prawem rozdzieliła mnie pani z dzieckiem?!" - pytałam. Odpowiedziała: "Jesteś córką swojej matki".

Co miałam zrobić? Pójść do jej przełożonej? Ja, nieletnia? Nigdzie mnie nie chcieli wpuścić. Ale wiedziałam, że nie pozwolę, by zabrała mi dziecko na zawsze.

Damian wrócił do mnie po dziewięciu miesiącach. Miał rok i dwa miesiące. O matko, jaka byłam szczęśliwa!

Niestety, to nie był szczęśliwy koniec tej historii...

Na jakiej podstawie niepełnoletnim dziewczynom z placówek opiekuńczych odbiera się dzieci? - pyta prof. Monika Płatek z Polskiego Stowarzyszenia Edukacji Prawnej. A "Duży Format" razem z nią. W czwartek o okrucieństwie wobec niepełnoletnich matek.

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl