Co chciałby pan robić, zamiast odpowiadać na moje pytania? Bawić się z wnuczką, która ma 15 miesięcy.

Ali Agca strzelał do papieża, bo Mussolini przeżył koniec wojny... Ludzie gotowi są uwierzyć we wszystko?

- Zajmowałem się wielokrotnie syndromem spisku. Braggadocio jest kwintesencją teorii spiskowej. Informacje, które nie mają ze sobą związku, potrafi powiązać w taki sposób, żeby dało się z nich wyczytać sekretny plan. Cechą wyznawcy teorii spiskowej jest to, że jego wymysł wydaje się racjonalny i prawdopodobny. I tego właśnie chciałem: żeby czytelnik uznał za prawdopodobną rekonstrukcję, która, jeśli dobrze się nad nią zastanowić i skonfrontować jej przesłanki, okazuje się fałszywa i pokrętna. Ale jeśli już jakiś czytelnik w taką teorię uwierzy, to znaczy, że nie da się już go nawrócić.

Włoska historia powojenna poddaje się najbardziej nieprawdopodobnym interpretacjom. Weźmy epizod z Prodim, który wywołuje duchy, i Cossigą...

- Porwanie Moro to przypadek, który wyzwolił mnóstwo spiskowych fantazji. Co zaś dotyczy Cossigi, rozmawiałem z nim wielokrotnie i doszedłem do wniosku, że w spiski wierzył naprawdę.

Dlaczego akcję powieści umieścił pan w roku 1992?

- To był rok przełomowy, a raczej rok fałszywego przełomu. Kiedy prokuratura zaczęła ścigać korupcję, uważaliśmy, że historia Włoch i włoskich partii politycznych się zmienia. Dwa lata później zaczęło się dwudziestolecie Berlusconiego, a korupcja wciąż kwitnie. Powiem więcej: wtedy się kradło, żeby pieniądze dać partii, dziś się kradnie, żeby je zagarnąć dla siebie. Jeśli dobrze się zastanowić, to jest to rezultat społeczeństwa płynnego, o którym pisze Bauman.

*

Do życia intelektualnego urodził się jako idealista marzyciel. Na studiach chciał być dziennikarzem, uprawiać coś w rodzaju "wzniosłego dziennikarstwa kulturalnego". Porzucił marzenia po kilku dniach spędzonych jako reporter w więziennym szpitalu.

Jeden ze starszych kolegów zasugerował mu prostszą drogę do tego, by pisać to, na co ma ochotę: zamiast dziennikarzem zostać profesorem. Wtedy - zapewniał kolega - "Corriere della Sera" samo zaproponuje mu napisanie artykułu na dowolnie wybrany temat.

Poszedł za radą, ale temperament nie pozwolił mu się ograniczać do nauki. Jeszcze na ostatnich latach studiów pracował w telewizji, w redakcji programów kulturalnych, potem w wydawnictwie. Dopiero wtedy zaczął się oddawać pracy uniwersyteckiej i badawczej. Przez myśl mu nie przeszło, że kiedyś napisze powieść.

Eco był członkiem Grupy 63, która zawiązała się na kongresie w Palermo w 1963 roku jako ruch nowej awangardy. Razem z innymi uczestnikami Grupy w latach 1963-65 Eco przeżył ewolucję od pochwały literatury jako społecznego skandalu do negacji utartych rozróżnień pomiędzy eksperymentem a tradycją.

Eco był jednym z najbardziej znanych członków Grupy. Miał już za sobą długą współpracę z redakcją kulturalną telewizji publicznej i z wydawnictwem Bompiani, w którym był szefem redakcji eseju, wykładał na uniwersytecie w Turynie (później w Mediolanie i Florencji, obecnie w Bolonii), był autorem dwóch książek o estetyce średniowiecznej, studium poświęconego poetyce Joyce'a i najsłynniejszej swojej pracy teoretycznej - "Dzieła otwartego" (1962). Brał czynny udział w dyskusjach o nowej sztuce i literaturze. Już od 1965 roku był przekonany i mówił o tym głośno, że w chwili gdy sztuka osiągnęła poziom białego płótna, musi wejść na drogę ironicznej reinterpretacji. To samo dotyczyło powieściopisarstwa. W tych latach zaczęli się pojawiać autorzy południowoamerykańscy, tacy jak Gabriel Garcia Márquez. To ich książki ośmieliły Eco do tego, by samemu snuć opowieści - nie tak, jak się to robiło kiedyś, ale znajdując smak w ironicznym traktowaniu tradycyjnych form. "Niektórzy - mówił - nazywają to postmodernizmem, ale ja sam nie lubię tego określenia. Nigdy tak naprawdę nie zrozumiałem, co oznacza słowo postmodernizm. Jest to rzeczownik prawie obraźliwy, bo znajduje zastosowanie w każdej sytuacji".

 

Więcej o Umberto Eco jutro w "Wyborczej"

 

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl