Polityczna poprawność pierze ludziom mózgi. Nie mają odwagi przyznać, że w krajach muzułmańskich kobiety są upadlane, a islamofobia to słowo stworzone, by zamykać nam usta

* Agnieszka Kołek - artystka mieszkająca od 2002 roku w Londynie. Zajmuje się głównie fotografią i rysunkiem. Kurator festiwalu Passion for Freedom

Maciej Czarnecki: Kopenhaga, 14 lutego. Omar el-Hussein ostrzeliwuje kawiarnię, w której trwa debata o wolności słowa. Gdy wielu jest jeszcze w szoku, wychodzisz na scenę i zgodnie z planem wygłaszasz wykład.

Agnieszka Kołek: I tak nie mogliśmy wyjść z budynku. Powiedziałam: "Oni chcą nas nie tylko zabić, ale też zastraszyć. Nie można żyć na kolanach".

W 1942 r. w Dachau Martin Niemöller, pastor krytyczny wobec nazizmu, napisał słynny wiersz "Kiedy przyszli". Przerobiłam go tak: "Najpierw przyszli po artystów/ Nie odezwałam się, bo nie jestem artystką/ Potem przyszli po ludzi, którzy walczą o wolność słowa/ Nie odezwałam się, bo nie walczę o wolność słowa/ Potem przyszli po Żydów/ Nie odezwałam się, bo nie jestem Żydem/ Kiedy przyszli po mnie, nikt nie protestował. Nikogo już nie było".

Porównujesz radykalny islam do nazizmu?

- To jest totalitarna ideologia. Podobnie jak nazizm czy komunizm chce kontrolować każdy aspekt życia: jak się ubierasz, co jesz i pijesz, z kim sypiasz, co wolno ci czytać, jaką ręką się podcierasz. Uznaje tylko jedną słuszną prawdę. Terroryzuje tych, którzy myślą krytycznie.

Bałaś się jechać do Kopenhagi po ataku na "Charlie Hebdo"?

- Zaproszenie przyjęłam wcześniej. Po zamachu Helle pytała, czy dalej się piszę, bo jesienią dali nagrodę "Charlie Hebdo". Przemknęło mi przez głowę, że może być kolejny atak, ale chciałam móc spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć, że nie ma niczego, czego bym się wstydziła. Może dlatego, że jestem z Polski. Tak zostałam wychowana. Są momenty w życiu, kiedy musisz powiedzieć, czy jesteś po stronie strachu czy wolności.

Nie uważasz, że rysowanie Mahometa z ciałem psa - świadoma prowokacja Larsa Vilksa - idzie za daleko?

- Nie, to manifest. Polityczna poprawność zaczyna być niebezpieczna. Zamiast rozwiązywać problemy, zamiata się je pod dywan. W Wielkiej Brytanii niedawno wyszła na jaw prawda o gwałconych dziewczynkach przewożonych nocą z miejsca na miejsce, pojonych wódką. Na początku pisał o tym tylko dziennikarz "The Times" Andrew Norfolk. Inne media siedziały cicho. Niezależne raporty podkreślały potem, że znaczenie miało wyznanie sprawców - byli muzułmanami. Policja nie zawsze działała, bo nie chciała być posądzona o rasizm. Wielu polityków tuszowało skandal, bo też wyznawali islam. Ludzie bali się łatki ksenofobów.

Czasem trzeba więc przekroczyć granicę, by ludzie dostrzegli, że jest problem.

 

Całą rozmowę czytaj jutro w "Magazynie Świątecznym" w "Wyborczej"

 

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl