W pewnym momencie prezydent zapatrzył się za okno. Stwierdził, że on już ma swoje lata i jego pokolenie będzie wkrótce odchodzić. Spojrzał na nas i powiedział: "Ale wy jesteście przyszłością polskiej polityki i to na was będzie spoczywał obowiązek, żeby sprawy prowadzić dalej". Dwa dni później tupolew ściął brzozę, a Andrzej Duda poczuł się pomazańcem Lecha Kaczyńskiego

Polityczny rajd Andrzeja Dudy rozpoczyna się 10 kwietnia 2010.

Do Smoleńska nie leci. Chętnych jest tylu, że na kilka dni przed katastrofą prezydencki minister Jacek Sasin prosi, by kto może, zrezygnował, ustępując miejsca bardziej zasłużonym gościom.

Część znajomych jest przekonana, że zginął w samolocie.

Po raz pierwszy wychodzi z cienia jeszcze tego samego dnia, około godziny 11. Odmawia uznania śmierci Lecha Kaczyńskiego, żąda dowodu - oficjalnej noty dyplomatycznej Rosjan albo świadectwa kogoś, kto widział zwłoki. I ostrzega, że obejmując obowiązki prezydenta, marszałek Bronisław Komorowski naruszy konstytucję. Nerwowe negocjacje między Kancelarią Prezydenta a Kancelarią Sejmu trwają kilka godzin. Wreszcie o godzinie 14 Duda ustępuje. Później będzie wielokrotnie sugerował, że władza w państwie została przejęta w sposób niejasny.

Dwa dni wcześniej razem z sekretarzem stanu Pawłem Wypychem towarzyszy Lechowi Kaczyńskiemu w ostatniej podróży zagranicznej. Wizycie w Wilnie towarzyszy legenda, którą rozpowszechnia sam Duda: "W pewnym momencie prezydent zapatrzył się za okno. Stwierdził, że on już ma swoje lata i jego pokolenie będzie wkrótce odchodzić. Spojrzał na nas i powiedział: "Ale wy jesteście przyszłością polskiej polityki i to na was będzie spoczywał obowiązek, żeby sprawy prowadzić dalej"" - opowie portalowi Wpolityce.pl.

Paweł Wypych ginie w Smoleńsku. Kariera namaszczonego w prezydenckim samolocie Andrzeja Dudy toczy się coraz szybciej. Pod gniewnymi sztandarami, na miesięcznicach, marszach, spotkaniach poświęconych pamięci pary prezydenckiej buduje polityczną pozycję.

Tezy o zamachu nie formułuje wprost, ale wierzy w ustalenia ekspertów Antoniego Macierewicza. - Trudno jest mi w tej chwili powiedzieć, co było przyczyną i co wybuchło, natomiast jestem przekonany, że wybuch był - przekonuje w czwartą rocznicę katastrofy w "Trójce". I dodaje, że "ta sprawa dla Polski jest tak samo ważna jak sprawa ataku na WTC dla Stanów Zjednoczonych".

Harcerzyk nie dymi

Przez lata nic nie wskazywało na to, że będzie walczył o najważniejsze stanowisko w państwie.

Młodość urodzonego w Krakowie Dudy to prestiżowe II LO im. Króla Jana III Sobieskiego. Licealne lata 80. w Krakowie upływają pod znakiem zadym, starć z milicją i gwałtownych demonstracji. Duda za kamienie nie chwyta, spełnia się w oficjalnym harcerstwie.

Grzegorz Lipiec, absolwent "dwójki", obecnie szef lokalnych struktur PO, a wówczas jeden z czołowych działaczy radykalnej Frakcji Młodzieży Walczącej, pamięta go ze szkoły. - Co tu kryć, mieliśmy go za harcerzyka. Podpisywał się pod petycjami w sprawie wolnych wyborów, ale na bezpośrednie starcie nigdy nie szedł, to nie był jego żywioł.

W dawnym liceum - w którym pracuje jego żona Agata Kornhauser-Duda - ma dzisiaj wielu zwolenników. Ostatnio jedna z nauczycielek próbowała na terenie szkoły zbierać podpisy pod jego kandydaturą. Gdy dyrekcja zwróciła jej uwagę, że to nie miejsce na taką działalność, odpowiedziała z dumą: - To przecież nasz absolwent!

Wśród nauczycieli są jednak i tacy, którzy nie szczędzą Dudzie złośliwości: - Budyń waniliowy z soczkiem malinowym - mówi o nim emerytowana polonistka. - Grzeczniutki aż do zemdlenia. Taki pieszczoszek naszej pani. Pamiętam, że podczas wyjazdów na obozy naukowe próbował nawiązywać bliższe kontakty z nauczycielami. Rówieśnicy bawili się we własnym towarzystwie, a on przychodził, dopytywał o różne rzeczy. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że mówił zawsze to, co ludzie chcieli od niego usłyszeć.

***

Jedziemy z Andrzejem Dudą przez kraj, mamy kilkanaście minut na rozmowę. Choć to prowincja co się zowie, droga wygodna, niedawno wyasfaltowana. Kandydat rozluźniony, ale bębni co jakiś palcami po plastikowym stoliku. Je mocne pastylki miętowe; pali jak smok, bliscy mówią, że adrenalina nie daje mu spać.

 

Całą sylwetkę Andrzeja Dudy czytaj jutro w Magazynie Świątecznym, w "Wyborczej"

 

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl