O wywiadzie z Sophią Loren nawet nie pomyślałem. Chyba wydawał mi się niemożliwy. Okazja przyszła sama, z osiemdziesiątymi urodzinami aktorki, na które zrobiła sobie prezent - napisała autobiografię "Wczoraj, dziś, jutro. Moje życie". Teraz książka wychodzi po polsku.

Kogo spotkać byłoby dziwniej? Chyba nikogo. Nikt inny z żyjących nie jest tak bardzo mitem i gwiazdą. W roku, w którym się urodziłem (1960), zagrała oscarową Cesirę u Vittoria De Siki w "Matce i córce". Chociaż jest w wieku mojej mamy, mama mówi o niej tak, jak gdyby istniała od zawsze. A przecież łączą je doświadczenia, które dają życiu materię i szkielet - wojna i bieda. Co z tego, że jedno w Warszawie, drugie w Neapolu i w Pozzuoli. Niektóre obrazki z ich opowieści wyglądają tak samo: strach kilkuletniej dziewczynki, bomby, ucieczki przed nalotami do tuneli i piwnic. I ten wspólny szczegół, znak troski ich matek - jakiś koc czy materac, żeby w piwnicy i w tunelu było miękko, sucho i znośnie. Brak ojca - tego w Warszawie, bo był w niewoli i zginął. Tego w Pozzuoli, bo odszedł.

Spotkanie ma się odbyć w Genewie, w Metropolu. Idę tam rano, żeby po południu dojść bez błądzenia na wyznaczoną godzinę.

Hotel stoi przy alei wzdłuż Jeziora Lemańskiego, u stóp starego miasta, z pamiątkami po Janie Kalwinie, z zabytkami i muzeami protestanckiego Rzymu. Gdzie na jednym z domów niedaleko katedry wisi tablica z zapewnieniem Jorge Luisa Borgesa, że właśnie to miasto najbardziej na świecie nadaje się do życia.

W tym mieście, na rue Charles-Bonnet, mieszka z wyboru Sophia Loren. Z domu: Sofia Villani Scicolone. Po mężu: Ponti.

***

Co znaczy grać w filmie?

- Pracować nad uczuciami z całą siłą i energią. I mieć mocne pragnienie tej pracy. Wierzyć w to, co się robi. Głęboko i nieustępliwie. Bo kino to rzecz naprawdę skomplikowana. Robisz rzeczy niewiarygodne, łączysz skrajne stany, przechodzisz od jednej roli do drugiej, z których często żadna ciebie nie przypomina. Ale w postaciach, które odgrywasz, jest zawsze jakaś część ciebie. I tej mnie, którą wkładałam w role, moi synowie jakby nie dostrzegli. Widzieli mnie jako mamę, i już. Tamta na ekranie to była jakaś inna kobieta. Ona to dopiero umiała grać! A mama umiała tylko być mamą. A przecież to bardzo wrażliwi chłopcy. No właśnie, a propos tej wrażliwości. Miałam panu powiedzieć, że Edoardo, który jest reżyserem, przez cały okres dojrzewania oglądał filmy Polaka Krzysztofa Kieślowskiego. Bez przerwy mówił o filmie "Niebieski".

W jaki sposób własne życie wchodzi do roli?

- Zobaczmy to na jakimś przykładzie...

W "Matce i córce"?

- To wyjątkowo proste. Bohaterka filmu Cesira jest biedna, ale ma silną wolę przetrwania. Za wszelką cenę chce uchronić córkę, trzynastoletnią Rosettę, przed całym złem wojny... I tutaj drzwi prowadzące od mojego życiowego doświadczenia do filmu są otwarte na oścież. Wojna, bombardowania. Głód, bieda. Obraz mojej dzielnej, samotnej mamy, która żyła w strachu o mnie i siostrę. Szukanie bezpiecznego miejsca to w Pozzuoli, to w Neapolu czy Rzymie. Również konkretne sceny, które Moravia zawarł w powieści i scenariuszu, a De Sica przeniósł na ekran.

Wywiad z Sophią Loren czytaj jutro w "Wyborczej"

 

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl