Mamy we wsi problem. Nie ma żubrów. To znaczy są, tylko jakieś płochliwe, nie nasze, dziwne. Na łąkę w dzień nie wychodzą, a stogi ledwo skubią. W lesie trudno je znaleźć, bo jak tylko człowiekowi trzaśnie gałązka pod nogą, od razu zwiewają.
Co innego nasze chłopaki. Zwykle było tak: przychodzą na naszą polanę pod koniec października albo na początku listopada. Są do sierpnia, gdy zaczyna się żubrzy czas miłości i idą szukać dziewczyn.
Faceci żubrzy, czyli byki, poza cechami oczywistymi oraz tym, że mają szersze i nie tak zawinięte do środka rogi, różnią się od krów, czyli żubrzych babek, zachowaniem. Krowy są raczej rodzinne i trzymają się w stadkach. Dowodzi nimi najbardziej doświadczona krowa. Słuchają się jej towarzyszki i cała dzieciarnia. Jak się przyplącze jakiś byk, to też podąża za nią. Tylko na poród, który jest najczęściej w maju, krowy odbijają od stada i rodzą gdzieś w ustronnym miejscu. Czasami można spotkać samotną krowę, ale to na ogół jest starowinka, która nie nadążyła za stadem. W świecie żubrzyc wszystko jest raczej poukładane.
Chłopaki to co innego. Byki bywają samotne albo trzymają się w kilku. Bez porządku i hierarchii. Pracownik Białowieskiego Parku Narodowego wyjaśnił mi, że to jest dokładnie tak jak u facetów, co idą na piwo: - Pan sam rozumie, kogoś spotkają, to się dołączą, potem się pokłócą i jeden pójdzie w jedną stronę, a drugi w drugą, potem się pogodzą i znów idą razem.
Kilka dni temu wyszedłem z metra w centrum Warszawy i usłyszałem coś, co zupełnie zbiło mnie z tropu. Przez zgiełk miasta przebijał się znajomy śpiew. To musi być czyjaś komórka - przyszło mi do głowy. Ale wiedziony przyrodniczą ciekawością ruszyłem do źródła dźwięku i szybko go zlokalizowałem. Na wysokim krzaku siedziała pokrzewka czarnołbista i w najlepsze śpiewała. Jakby to była wiosna. Nie wiem, co ją do tego skłoniło. Ciepły grudzień, a może to, że w mieście jest zawsze jasno i może się jej zdawać, że właśnie mamy długi wiosenny dzień. Co i komu chciała przekazać, nie wiem. Może po prostu, że to jej krzaczek.
Ciekawe, dlaczego tradycja każe nam podsłuchiwać zwierzęta akurat w Wigilię. One przecież mówią cały rok, ale o tej porze roku słychać je najmniej. Można wejść do lasu wiosną, latem albo jesienią i będzie on po prostu rozgadany. Jaki gwar panuje wiosną w Puszczy, nie muszę tłumaczyć nikomu, kto tam był. Śpiewają drobne ptaki, które szukają partnera i odstraszają konkurenta, bębnią dzięcioły, a każdy gatunek ma swój rytm i sposób bębnienia. Potem drą się młode domagające się pokarmu, a odpowiadają im rodzice, co niosą pokarm. Wiosną las jest jak rozgadany bazar. Także łąka, na której drą się derkacze i pipają przepiórki.
Latem jest ciszej, ale przecież słychać kukułkę i gwiżdżące wilgi. Jesień też jest całkiem rozgadana. Nie dość, że ryczą jelenie, to wciąż aktywne są ptaki. We wrześniu można usłyszeć pogwizdywanie szpaka, jakby to była wiosna. W lesie cichutko pogwizdują jarząbki, głośno gwiżdżą sóweczki i pohukują puszczyki, które tak właśnie informują, że obejmują we władanie terytoria. Jesienią od takich informacji las się aż trzęsie, bo przecież wychowane wiosną młode wchodzą w dorosłe życie i w strukturze terytoriów następują wielkie przetasowania.
Ale gdy zaczyna się zima, wszystko cichnie...
Więcej do czytania jutro w "Wyborczej"