Ewa Jarczewska-Gerc: Częściowo tak. Trzymanie pod kloszem, podsuwanie wszystkiego pod nos, pobłażanie i brak obowiązków w niektórych przypadkach objawiają się problemami z samodzielnością w dorosłym życiu.
To głównie efekt braku konsekwencji w działaniu i nieuświadamianiu dziecku od małego, że pomiędzy jakością życia a pracą jest wprost proporcjonalna zależność.
Nie chodzi o to, żeby pięciolatce wytykać przy stole, ile tatuś z mamusią musieli pracować na krzesełko, na którym siedzi. Powinno się ją uczyć, że nic nie robi się samo oraz nie bierze się znikąd.
Dziecko musi wiedzieć, że jeżeli w domu jest bałagan, to się go sprząta, bo wtedy robi się czysto. Jak jest głodne, to trzeba przygotować jedzenie. Czyli należy wykonać wysiłek. Jeżeli od małego obserwujemy związek między pracą a efektem, to uczymy się samodzielności.
Przestrzegam jednak przed rozdzieraniem szat i braniem całej winy na siebie. Nigdy nie jest tak, że dana sytuacja ma tylko jedną przyczynę.
- Zrzucanie na to całej odpowiedzialności za niepowodzenia życiowe to błąd. Ludzie są obecnie coraz bogatsi, a sytuacją finansową starają się usprawiedliwiać m.in. brak dzieci czy chęci wyprowadzki z domu.
Tymczasem czynnik finansowy gra tu dalszą rolę. Na czele jest nasz wzrost świadomości społecznej. Wiemy, że dzieci to obowiązek i niekiedy przeszkoda w karierze, a mieszkanie z rodzicami po prostu jest wygodne. Mama upierze, ugotuje, uprasuje. I to wszystko za darmo.
W latach 1980-90 ludzie szybciej wyprowadzali się z domów rodzinnych, a przecież wszyscy byli biedniejsi. Teraz, kiedy wiemy, że życie może być wygodne, wcale nie mamy ochoty na takie poświęcenie.
- Mogą nie pozwalać, ale wcześniej czy później ich dziecko zacznie szukać pracy i dostawać oferty za 1,2-1,5 tys. zł na rękę i co mu wtedy powiedzą? Nie przyjmuj i siedź w domu? Przecież każdy z nas zaczynał od niskich zarobków, bo nie miał doświadczenia i odpowiedniego obycia. Na szczęście takie prace szybko się zmienia i idzie do kolejnych, już lepiej płatnych. Jednak zawsze trzeba od czegoś zacząć.
Poza tym prywatne firmy mają u nas zły wizerunek, a przedsiębiorcy to "krwiopijcy". Każdy przypadek patologii jest nagłaśniany, a nie wspomina się o tym, że jednak w większości firm praca i życie płyną normalnie.
Efekt jest taki, że nastolatek, który nie do końca rozumie pewne zależności, koduje sobie w głowie, że praca u prywaciarza to wyzysk, a pensja poniżej oczekiwań dyskwalifikuje ofertę.