Generał i jego miejsce w historii Polski zawsze będą wywoływać spory. Zwłaszcza gdy dotyczą biografii pękniętej, polityka komunistycznego, który przetrwał na bardzo wysokim stanowisku Marzec '68, interwencję w Czechosłowacji, masakrę robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. czy "ścieżki zdrowia" w Radomiu w czerwcu 1976. To normalne - spory o przeszłość są warunkiem żywotności kultury narodowej.
Przed półwieczem Jerzy Jedlicki, historyk znakomity, zanotował: "Jestem głęboko przekonany, że w r. 1988, 2013, 2063 będzie znów toczył się spór o to, czy Stefan Bobrowski był genialnym strategiem rewolucji, czy bohaterskim, ale niedowarzonym smarkaczem i czy Polacy byli głupi, czy rozsądni, że nie poparli Margrabiego. Problemy te bowiem nigdy nie mogą zostać rozstrzygnięte definitywnie, skoro odpowiedź na nie zależy od przyjętej skali wartości, od uznawanej hierarchii celów politycznych, społecznych, moralnych, od tego, jaką grupę interesów albo jaki typ więzi międzyludzkiej (klasowy, narodowy) uważa ktoś za nadrzędne w stosunku do innych. Zależy i od tego wreszcie, czy szafarzowi ocen chodzi o los tych pokoleń, które zeszły do grobu, płacąc sowitą cenę postępu, czy też o warunki, w jakich toczy się własne nasze istnienie: normalna to bowiem słabość ludzka, że od naszych pradziadków wymagamy przede wszystkim tego, aby nam zostawili przyzwoite jakieś wiano, a o samych pradziadków mniejsza, skoro naród nie zginął".