Justyna Kowalczyk schodziła z trasy biegu na 10 km zapłakana, ale nie były to tylko łzy szczęścia. Także ulgi, że mimo wszystkich przeciwności udało jej się zdobyć złoto.

Bieg na 10 km klasykiem był jej przeznaczony, w żadnym innym nie wygrywała tak często. Ruszyła ze startu w szalonym tempie i w takim dobiegła do mety, wyprzedzając Szwedkę Charlotte Kallę i Norweżkę Therese Johaug. - Powiedziałam sobie na starcie, że albo wygram, albo przepadnę - mówiła potem Polka.

Na konferencji prasowej znowu popłynęły jej po policzkach łzy, gdy po raz pierwszy opowiedziała, ile wyrzeczeń kosztował ją start w igrzyskach. Mówiła o odmrożeniu nogi przed wyjazdem do Soczi i o ściągniętych przez to paznokciach stóp tuż przed startem na olimpiadzie. O jej złamanej kości śródstopia wiedzą wszyscy, ale już w wiosce olimpijskiej doszedł jeszcze jeden uraz - ścięgna Achillesa, chyba najważniejszej części ciała każdego biegacza.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Więcej
    Komentarze