To zresztą wcale nie musi być gabinet specjalisty. Zarówno treść, jak i forma równie dobrze pasują do zwierzeń snutych znad szklaneczki prosto do ucha barmana, który wszystko przyjmie, nic go nie zaskoczy, za to czasem z zawodową życzliwością kiwnie głową.
„The Car", siódmy album studyjny angielskiej grupy Arctic Monkeys, może się podobać, ale trzeba mieć do tego odpowiedni nastrój.
Tym razem rewolucji nie było. Jeśli ktoś liczył na powrót Arctic Monkeys do żwawych, kipiących energią piosenek, które przyniosły im sławę, może śmiało szukać wrażeń pod innym adresem. „The Car" jest jak „Tranquility Base Hotel & Casino", tylko bardziej. Tamta płyta, wydana cztery lata temu, była pożegnaniem z rockiem – pojmowanym nie jako instrumentarium, bo tu wiele się nie zmieniło, ale jako stan emocjonalny, podwyższony poziom adrenaliny, tupnięcie nogą. Tymczasem kiedy siedzi się na hokerze w eleganckim lokalu, nie tylko nie wypada tupać, to wręcz niewykonalne.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze