Ksiądz Boniecki raczył kiedyś nazwać Nergala szatanem jasełkowym. Marilyn Manson byłby w takim razie szatanem wodewilowym, takim prosto z Las Vegas. Niby tanim i nietrzeźwym, ale jednak efektownym, błyszczącym i głośnym. Kuszącym ze wściekłym zaangażowaniem, choć wykazującym wyraźny brak wiary we własne obietnice.
Takim jest Manson szatanem, na jakiego zasługujemy – w 2020 roku znowu bardziej niż wcześniej. Dlatego jego płyta, już jedenasta w dorobku, robi wrażenie. Nawet jeśli jej zawartość niczym się nie różni od tego co zwykle.
Wszystkie komentarze
Włącz. To po prostu dobra muzyka, może nie dla każdego, to fakt.
Manson nie gra dla obecnych nastolatków, bo to nie ta publika. Gra głównie dla ludzi po 40 albo grubo po 30tce, którzy słuchali go w latach '90. Nigdy nie byłem jego fanem, ale kojarzę go ze współpracy z NiN (Starfuckers!) Zapewne jakiś odsetek młodych misfitów również go słucha, ale dla typowego nastolatka Manson to jakiś wierdo boomer.