Skacze, lata, wisi, biega, tańczy, cały czas wyśpiewując przy tym na tle bombastycznej scenografii swoje wielkie przeboje. W sobotę 20 lipca na Stadionie Narodowym w Warszawie wystąpi Pink. My paręnaście dni wcześniej byliśmy na innym koncercie z tej samej trasy.

39-letnia Amerykanka wzięła sobie do serca przepis Alfreda Hitchcocka na filmowy sukces: najpierw trzęsienie ziemi, a potem nieustanny wzrost napięcia. W miniony poniedziałek koncert w Hamburgu (jak i każdy z występów na trasie „Beautiful Trauma Tour”) Pink rozpoczęła od jednego ze swoich największych hitów, wybranego adekwatnie do tytułu: "Get the Party Started”. A zaśpiewała go, wykonując kaskaderskie popisy na zawieszonym nad sceną żyrandolu.

Kilkadziesiąt minut później podpięta pod mocne, elastyczne liny śmigała wysoko nad głowami fanów szczelnie wypełniających Volksparkstadion, na którym na co dzień gra HSV. Zupełnie jakby wcześniej pobierała lekcje od Wonder Woman i Spider-Woman.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Monika Tutak-Goll poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze