Ponad dwa lata temu Kanye West wydał swój siódmy album studyjny zatytułowany „The Life of Pablo”. Uważany był wtedy przez niektórych za najwybitniejszego rapera naszych czasów, przez wielu za ekscentryka i megalomana, przez siebie samego... jeśli nawet nie za nową inkarnację Jezusa, to na pewno kogoś, kto jest przekonany, że Bóg ma wobec niego specjalne plany.
Później było tylko gorzej, choć dziwactwa muzyka ograniczały się głównie do bredni publikowanych na Twitterze. Punktem krytycznym okazał się występ w Sacramento, w Kalifornii, w listopadzie 2016 r., przerwany płomienną przemową, w której West zaatakował m.in. Beyoncé, Jaya-Z i Hillary Clinton. Zszedł ze sceny i już na nią nie wrócił.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Czytelnicy GW chyba chętniej przeczytaliby recenzję nowego Stinga, Roberta Planta bez głosu, ale za to z orkiestrą symfoniczną i nieśmiertelnego Bono, zbawcy świata, fotografującego się z biednymi dziećmi z trzeciego świata w okuralach wyprodukowanych przez inne dzieci z trzeciego świata.
Ja od początku roku się dziwę, że te łamy publikują tę żałosną pisaninę tego pożal się boże dziennikarzyny z Dukli.
Zabrakło Sankowskiego i to jest ból ..
Wytykanie komuś pochodzenia z prowincji jest niskie.