Nie potrafię zliczyć, ile razy w ostatnich tygodniach rozmawiałem z różnymi ludźmi o „Retromanii” Simona Reynoldsa (tak, będę do tego obsesyjnie wracał, bo niezmiernie cieszy mnie polskie wydanie tej ważnej książki).
Ja robiłem zwykle za Kasandrę, utrzymując, że jesteśmy zgubieni i kultura nie ma przyszłości, a moi interlokutorzy – w tym sam autor „Retromanii” – wpuszczali do dyskusji promyczek nadziei. Ich ulubiona figura retoryczna to reductio ad Abbam. Polega ona na tym, że kiedy już zaczyna ci brakować argumentów, mówisz: „Co w takim razie powiesz o Abbie? Proponowano im miliony, ale oni nie zamierzają wrócić. Nie wszyscy wracają”.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Aha, na przykład taki David Bowie
A nie? Najważniejsze, najbardziej znane kawałki DB to lata 70. i 80.
a ja dla odmiany nigdy ich nie znosilam, nie sluchałam i ich powrot lub nie wisi mi jak przysłowiowe kilo kitu:>
Sz. Pani (?) Heleno. Odpowiem (równie) napastliwie i arogancko , czyli tak, jak Sz. Pani (?) odniosła się do Pana Szubrychta: czyżby "przemówił" Pani (?) głosem a) brak poczucia humoru, b) niekonieczna inteligencja, c) literalizm d) brak tzw. obycia.
A może i nawet, wszystko na raz ? :>
A ja dla odmiany ich dosyć lubiłem, ale bez szału. Fajnie się do tego tańczyło, ale, żeby specjalnie kupować ich płyty... A w pewnym momencie mi się stanowczo przejedli. Dlatego takim objawieniem był dla mnie film "Mamma mia!" (musicalu nie widziałem). Niebywale odświeżył te stare kawałki, a czasem nadał im zupełnie inne oblicze, inną głębię. Od tej pory, mówiąc szczerze, wolę te nowe wersje przebojów Abby od oryginalnych, których z własnej woli nigdy nie słucham. A soundtrack z "Mamma mia!", owszem, nabyłem i czasem wrzucam w odtwarzacz podczas podróży samochodem.
Nie mówimy o Pendereckim. Ogarnij się.