Ten film trudno zapomnieć – choć mówi o usilnym zapominaniu. To film o wyparciu i o powrocie wypartego.
Kluczową postacią, z perspektywy której spoglądać będziemy na sporą część akcji drugiego "Wesela" Smarzowskiego, jest dziadek - fetowany, choć też nieco ignorowany przez bliskich. Na weselu wystąpi w mundurze porucznika, który niestety przez zaniedbanie opiekunów ulegnie zanieczyszczeniu kałem.
Dziadek czczony jest jako wojenny bohater. Powracające w filmie coraz intensywniej przebitki z czasów przedwojnia i okupacji pokazują jednak rzeczywistość zupełnie nieheroiczną: strach, kolaborację, próbę przeżycia za wszelką cenę. Rzeczywistość przedwojenną przenika antysemicka przemoc narodowców, także w wydaniu rodziny przyszłego dziadka. Rzeczywistość wojenna jest skomplikowana - bo dziadek bohater zarówno ratował Żydów, jak i był ich prześladowcą. Oba plany czasowe - historyczny i współczesny - coraz mocniej się nakładają, zmierzając ku frenetycznemu, szalonemu finałowi.
Przybycie krwawych widm przeszłości na weselną uroczystość nie jest w polskiej tradycji literackiej, teatralnej czy filmowej niczym nowym, chociaż nowa może być intensywność, bezpośredniość i dosadność obrazu Smarzowskiego.
Kulminacją „Wesela", o której będzie zapewne najgłośniej, jest zainscenizowana pierwszy raz w kinie scena zbrodni w Jedwabnem. Nie jest już to tylko śledztwo po latach, metafora czy nawiązanie. Nie, tu płonie stodoła, a w strachu i agonii ofiary wzajemnie się w siebie wczepiają.
Nie znaczy to oczywiście, że to Smarzowski odkrył dla polskiego kina temat Jedwabnego; „Jedwabne" jest tu zresztą słowem kluczem, które odnosi się do całego kompleksu historycznych faktów i debat budzących społeczne emocje. Rzadko się jednak pamięta, jak ważną rolę odegrali polscy filmowcy w przypominaniu o polskiej współodpowiedzialności za zbrodnie na Żydach.
Była więc oscarowa „Ida" Pawła Pawlikowskiego z 2013 r., a rok wcześniej - „Pokłosie" Władysława Pasikowskiego. Mniej pamiętany jest późniejszy o trzy lata „Demon" Marcina Wrony, z którym nowe „Wesele" Smarzowskiego ma wiele wspólnego. Oba filmy są dosadnymi ilustracjami tezy filozofa i psychoanalityka Andrzeja Ledera o „prześnionej rewolucji". Nawiązują bowiem nie tylko do samej zbrodni, ale i do uwłaszczania się rodzącego powojennego polskiego społeczeństwa na żydowskim majątku; oba nawiązują do klasyki dramatu, Smarzowski – do Wyspiańskiego, Wrona – do „Dybuka" jidyszowego pisarza Szymona An-skiego.
Film dokumentalny wyprzedził natomiast fabułę o dekadę. W debiucie Pawła Łozińskiego „Miejsce urodzenia" (do obejrzenia tutaj) pisarz Henryk Grynberg, emigrant z Marca ’68, wraca do wsi na Mazowszu, w której jego rodzina spędziła wojnę i w której zamordowani zostali jego ojciec i jego brat. Puka od domu do domu z pytaniem o sprawców. Grynberg zagaja do miejscowego: „Czy pan mnie poznaje?". „To wszystko z głowy wychodzi" - odpowiada zdezorientowany starszy mężczyzna. W ustach pierwszych rozmówców Grynberga szybko powracają sentymentalne klisze przedwojennej żydowskiej sielanki: ładne dziewczyny, chała, wesele. W końcu napotkany krzepki mężczyzna wyrzuca kompulsywnie: „Są ludzie dobre, ale są i złe. Ot, dużo mnie straszyli (…) Mordowali! Nase, nase, nase, nie Niemcy. Oni się bali i Polaków, i Niemców; bo nase skurwysyny takie były, jeszcze gorsze". Starsza kobieta dodaje: „Niektórzy to łajdaki. Byli łakomni na pieniędze".
Henryk Grynberg jeszcze przed realizacją filmu wiedział, że jego ojciec zginął z polskich rąk; że bezpośrednią przyczyną morderstwa była kradzież. Dokumentalne śledztwo przyniosło efekt. Aarona Grynberga – dowiadujemy się z filmu – zabito za dwie krowy, które powierzył do przetrzymania sąsiadowi. Na ekranie pada nazwisko zbrodniarza: „Wojtyniak", by zaraz potem rozmówca Grynberga sam sobie zaprzeczył: „nie pamiętam tego nazwiska". Następny świadek nie ma wątpliwości: „Wojtyński Jan, Wojtyński Stanisław" - wskazuje doły. „Siekierą dostał w głowę, siekierką".
Co oglądać i czytać, czego słuchać? Podpowiadamy i inspirujemy. Zapisz się na nasz kulturalny newsletter.
W kulminacyjnym momencie Grynberg wykopuje z mazowieckiej ziemi czaszkę ojca. Tadeusz Sobolewski w swojej recenzji „Pokłosia" zwrócił uwagę, że „Miejsce urodzenia", wraz z tą sceną, można uznać częściowo za inspirację filmu Pasikowskiego. Ale motyw wykopywania żydowskich kości powracał w niemal wszystkich wspomnianych filmach – także w „Idzie", a i u Smarzowskiego się pojawia – tyle że za bogatego Polaka w ziemi grzebią tu imigranci zarobkowi z Azji.
Z kolei w filmie „Sąsiedzi" z 2001 r., którego twórczyni Agnieszka Arnold zainspirowała Jana Tomasza Grossa do pracy nad głośną książką pod tym samym tytułem, oglądamy rozmowę m.in. z braćmi Laudańskimi odpowiedzialnymi za zbrodnię w Jedwabnem. We wspomnieniach mieszkańców miasteczka wybrzmiewają pamięciowe stereotypy: „Jak wstał Żyd rano, to na Polaka plunął na szczęście", „Żydzi ufundowali krzyże na kościele", „Cały handel mieli oni, skąd Polacy mogli być bogaci". Ktoś przypomina, że żydowskie sklepy sprzedawały Polakom na kredyt, czym eliminowały katolicką konkurencję, pozbawioną takiej oferty. Endecka propaganda płynnie przeplata się u rozmówców Arnold z opiniami ze starego katalogu antysemickich przesądów: „Żydzi byli finansowani przez międzynarodówkę" - tłumaczy Laudański. „A myśmy chcieli żyć. Myśmy tego nie robili naumyślnie Żydom" - mówi. Jednocześnie mieszkańcy wspominają organizowane przez „związek narodowców" wybijanie szyb w żydowskich sklepach i domach, antysemicki pochód z wikarym na czele. Jeden z ocalałych Żydów mówi wprost: „Orlikowo – cała wieś zorganizowana jak hitlerowcy".
Arnold zaś słucha i ofiar, i sprawców. Reżyserka starała się naszkicować możliwie szeroki kontekst zbrodni. W 2008 r. w wywiadzie dla „Przeglądu" mówiła, że dyskusja o Jedwabnem „poszła w fatalnym kierunku", że pomija się w niej odpowiedzialność antysemickich inteligenckich elit czy katolickiego duchowieństwa, a cały jej ciężar przerzuca na mazowieckich czy podlaskich chłopów. „To nie my, to »oni«, ciemna dzicz" – podsumowywała to reżyserka.
Ale podstawowe fakty są w filmie Arnold jasne. „Benzyną oblali i spalili", „miejscowe to zrobili" - te zdania padają już na samym początku „Sąsiadów". Rozmówcy Agnieszki Arnold opowiadają o biciu przez polskich nacjonalistów tych Polaków, którzy ukrywali Żydów; wreszcie o zabójstwie świadków zbrodni. Kazimierz Laudański widzi w ujawnieniu sprawy Jedwabnego początek „szerszej akcji przeciwko nam, Polakom, przeciwko narodowi polskiemu". Kto za taką akcję miałby odpowiadać? „Jakieś siły, których ja teraz nie znam, ale je wyczuwam" – mówi Laudański.
„Jakieś siły" to już język bliski Jarosławowi Kaczyńskiemu i jego zapleczu. Prawicowi publicyści, ale i politycy, działanie na rzecz międzynarodowego antypolskiego spisku czy „pedagogiki wstydu" zarzucali filmom takim, jak czy „Pokłosie" czy „Ida". W 2015 r. Reduta Dobrego Imienia Macieja Świrskiego domagała się opatrzenia filmu Pawlikowskiego w międzynarodowej dystrybucji komentarzem, że Polacy ratowali Żydów podczas wojny. W zagranicznych kinach żadnego komentarza oczywiście nie było, jednak rok później pojawił się przy emisji filmu w… TVP, świeżo przejętej przez Jacka Kurskiego.
To, że po aferze o zagraniczny odbiór film Pawlikowskiego opatrzono formułą „narodowego bezpieczeństwa" przeznaczoną dla Polaków, jest znamienne. Filmoznawca Michał Oleszczyk, wówczas dyrektor festiwalu w Gdyni, zwracał uwagę: „Mam czasem wrażenie, że strona polska nie jest wcale zainteresowana tym, jak wygląda faktyczna międzynarodowa rozmowa o polskim kinie. Lubimy snuć fantomowe wizje o tym, jak jeden bądź drugi film zostanie odczytany; jak nas »oczerni« bądź »oczyści«, ale rzeczywistą jego recepcją już się nie interesujemy".
To prawda – nie pierwszy raz polskie elity polityczne starły się tu z zaprojektowaną przez siebie wizją zagranicy. Ale te wyobrażenia osądów zewnętrznego świata odgrywały i odgrywają istotną rolę w polskiej polityce najwyższego szczebla.
18 maja 2015 r. w przedwyborczej debacie kandydat Andrzej Duda zarzucił swojemu konkurentowi – urzędującemu prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu - że używając w kontekście Jedwabnego sformułowania „naród ofiar był także sprawcą", jak to ujął Duda, „niszczy rzeczywistą pamięć historyczną". Ulokowanie tego akurat przekazu w wąskich ramach czasowych telewizyjnej debaty dowodzi, że obóz Prawa i Sprawiedliwości uznał walkę z rzekomą postjedwabieńską „pedagogiką wstydu" za jedną ze spraw kluczowych politycznie. Wyparcie i samoidealizacja stały się najpierw amunicją, a potem racją stanu.
U Smarzowskiego weselnicy wznoszą toasty wódkami o nazwach w rodzaju Potop Szwedzki czy Wiktoria Wiedeńska. Są pijani historią, a raczej jej wyidealizowanym, bajkowym destylatem.
„Wesele" Smarzowskiego, więcej, niż mogłoby się zdawać, czerpie z „Wesela" Stanisława Wyspiańskiego. Gdy zawiesimy na kołku pawie pióra, sukmany i kosy, zostanie nam dramat społeczny, tekst z kluczem - o wymyślającym się na nowo stosunkowo młodym narodzie, nad którym wiszą widma przemocy.
Nie chodzi tu tylko o widmo przemocy najoczywistszej w kontekście „Wesela" – pamięci rabacji galicyjskiej („myśmy wszystko zapomnieli; mego dziadka piłą rżnęli"). I nie tylko o przemoc pańszczyźnianą, której echem jest postać zdrajcy hetmana Branieckiego. I nie tylko o antysemickie uprzedzenia wyrażanych wobec „Mośka", co „przyszedł na wesele".
Przemoc w „Weselu" Wyspiańskiego to też codzienna, współczesna jego bohaterom przemoc ekonomiczna – chłopskie zadłużenie, z którego zyski czerpie Ksiądz, rozpijający chłopów w należącej do siebie karczmie (Żyd to tylko pośrednik, najemca). Ksiądz nazywany jest zresztą przez badaczy dramatu "jedyną negatywną postacią w »Weselu«". „Żyd, chłop, wódka, stare dzieje" – bagatelizuje sprawę duchowny.
Wreszcie, Wyspiański przywołuje sceny przemocy na tle etnicznym: „Tego Zyda / było, jak go huknę w pysk — / juzem myśloł, że sie stocył, / on sie tylko krwiom zamrocył, / a nie upod, bo był ścisk".
Pamiętając o tym, co Wyspiański naprawdę napisał w swoim „Weselu" w 1901 r., trochę inaczej spojrzymy na spiętrzenie konfliktów i scen przemocy w drugim „Weselu" Smarzowskiego.
„Wesele" z 2021 r. też oplata łańcuch przemocy – mężczyzn wobec kobiet, Polaków przedsiębiorców wobec imigrantów zarobkowych, starszych wobec młodszych na dorobku, „swoich" wobec „obcych", ludzi wobec innych zwierząt… I nawet, gdy reżyser sięga po obrazy, zdawałoby się, sięgające za daleko, zdawałoby się – niepotrzebne, jak przemoc seksualna z udziałem zwierząt – to przecież trafia w swój czas w sposób upiornie trafny. Smarzowski chyba nie umówił się z Mariuszami Kamińskim i Błaszczakiem, że tuż przed premierą filmu ministrowie straszyć będą Polaków rzekomą zoofilią uchodźców i pokazywać pornograficzne materiały na rządowej konferencji.
To, nazwijmy rzecz po staroświecku, „duch czasów"; czasów domagających się obrazów i porównań coraz brutalniejszych w miarę tego, jak nasza wrażliwość robi się coraz bardziej sprana i zobojętniała.
Tak, Smarzowski ma za sobą filmy lepsze i gorsze – inaczej niż Piotr Guszkowski, uważam, że „Wesele" z 2021 r. jest też jednym z tych lepszych, a nie tylko „ważnych". Drastyczność środków wyrazu to w jego metodzie twórczej nic nowego.
Owszem, na różnych etapach tej drogi wydawało się, że Smarzowski stacza się przez nagromadzenie brutalności w stronę kogoś w rodzaju Patryka Vegi dla publiczności o wyższych aspiracjach kulturalnych. Ale w nowym „Weselu" spiętrzenie brutalności jako środek artystyczny jest po coś. „To, co było, może przyjść" - pisał Wyspiański 120 lat temu. Ale zdanie naszego odważnego wieszcza okazuje się tu dość ostrożne. Dr Zygmunt Freud, 13 lat starszy od Stanisława Wyspiańskiego, widział sprawy brutalniej: „Nie należy wyobrażać sobie procesu wyparcia jako zjawiska jednorazowego, którego skutkiem jest odnoszenie stałego sukcesu, tak jakbyśmy zabili jakąś istotę żywą, która oto jest martwa; wyparcie wymaga zastosowanie stałego nakładu siły, w chwili zaś, gdy się tego zaniecha, jego rezultat zostaje zakwestionowany i konieczny jest następny akt wyparcia" („Wyparcie", 1915, tłum. Robert Reszke). W tym ujęciu to, co było, nie „może", ale musi przyjść. A odczłowieczony „inny" po dekadach dostanie nową twarz.
Bo nie uczymy się z historii, a tylko się nią zachlewamy.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Jak zobaczyłem Pana Sułka ( którego nie poznałem w pierwszej chwili a z tego co pamiętam Pan Kowalewski świadek Pogromu Kieleckiego już zmarł ), to zamarłem. Tej sceny nie wspomnę.
Nie zapomnę. Cholerna sugestia
Bączkiewicz żywcem wyjęty z filmu Smarzowskiego, to chyba reklamowa ustawka, bo nie wierzę, że ktoś taki jest dziś realną postacią. Jednak bałbym się zobaczyć jego tatuaże na plecach.
prawdziwy? jak wam wyprano mózgi. 30 lat działania polskojęzycznej prasy zrobiło swoje.
To nie jest film o narodowej winie, bo prawda jest o wiele bardziej skomplikowana i trudna do rozstrzygnięcia. Jak zachowałby się każdy z was, gdybyście żyli w zapadłej wsi pełnej antysemitów? To łatwo dzisiaj oceniać kto dobry, kto zły. Postawić się mogło oznaczać - samemu zginąć, narazić na niebezpieczeństwo rodzinę. Uciec? Dokąd, była wojna. Dlatego nie dziwi, że Sprawiedliwy wśród Narodów tłukł Żydów kijem wraz z innymi oprawcami, a pomógł ryzykując swoje młode życie, bo zakochał się bez pamięci w żydowskiej dziewczynie. To właśnie pokazuje Smarzowski, i w tym jego mądrość. Waży winy tych ludzi bez łatwych morałów.
Wspaniałe jest w tym filmie odtworzenie realiów tamtej Polski, zwłaszcza Żydów - ich języka, kultury, obyczajów. Ale też ludności polskiej z jej niesamowitą, jakże inną od dzisiejszej polszczyzną.
Tak myślę, że gdyby Smarzowski zrobił ten film wedle klasycznych reguł, po prostu opowiedział tę historię z 41 roku, tak bardzo realistycznie oddając tamten czas, i zrobiłby to bez łopatologicznego nakładania historii na obecną sytuację - film by na tym nie stracił, wręcz zyskał. I znalazłby odbiorców poza granicami Polski. A tak, to jest film bardzo wsobny, tylko dla Polaków zrozumiały, polskie emocje rozpalający. Ale i tak potrzebny bardzo.
"Pluton" Stone'a też był "wsobny" ;) jakoś mu to nie zaszkodziło.
Nie pij jak piszesz.
Twój nick może mylić. Zrób coś z tym
Powstrzymaj konie.
Wiesz czemu TU powstały obozy? Bo tu żyli Żydzi. 70% europejskich Żydów mieszkało we wschodniej Polsce. To co mieli ich Niemcy z Ukraińcami wozić do Piemontu, czy może Landwegocji, a może mordować na swoim podwórku?
Druga rzecz. Niemcy budowali obozy w całej Europie, ale obozy śmierci tylko w Generalnym Gubernatorstwie, czyli miejscu, będącego oczyszczalnią dla Rzeszy i źródłem darmowej siły roboczej.
Byli Polacy, którzy popełnili zbrodnie, ale trzymajmy się faktów.
W europie mieszkało około 10 mln Żydów z tego w Polsce około 3mln a najwięcej w ZSRR. To są fakty powszechnie znane. Do obozów na ziemiach polski zwieźli łacznie setki tysięcy Żydów z Francji, Danii, Węgier, Rumuni, Słowacji, Włoch i innych. Wozili przez tysiące km. Dobrze zdiagnozowali gdzie nikt im nie będzie przeszkadzał
A kto im miał przeszkodzić?
Cywile marszem życia?
Armia Krajowa?
Nawet gdyby cała się zjechała niezauważona do Małopolski i wyzwoliła obóz, SS momentalnie by uciekinierów i partyzantów wyłapała.
Episkopat? No chyba nie.
Wskaż możliwość sprzeciwu, którą mieli Polacy w okresie 1939-1945 wobec holokaustu. Weź pod uwagę, że za pomoc Żydom groziła śmierć.
Z tym ostatnim zdaniem to się zagalopowałeś. Obozy powstawały tam gdzie były skupiska Żydów, względy czysto praktyczne.
Obóz koncentracyjny to z pewnością instalacja szkodliwa dla otoczenia. Nikt nie chce takiej w swoim sąsiedztwie. Dzisiaj też fabryki uciążliwe stawia się w krajach biedy i wyzysku. Nie zapominajmy że czym innym była niemiecka okupacja Francji czy Danii, a czym innym okupacja Polski.
Przepraszam, wyraziłem się niezbyt dokładnie z tymi 70%. Ale zgadzamy się chyba, że ma wschodzie Europy mieszkało 7 mln Żydów?
Pytanie. Łatwiej wywieźć na wschód - przy pomocy lokalnych pomagierów - kilkaset tysięcy Żydów z Francji, Belgii itp, czy miliony z Polski do np. Mauthausen?
Tu zginęli Żydzi, bo tu przede wszystkim żyli.
Francuzi, Belgowie, Węgrzy, Chorwaci, bardzo chętnie pakowali swoich żydowskich (tym chętniej, że zwykle bogatych) sąsiadów do pociągów i wysyłali ich do Polski na śmierć.
Jasne, co do liczb się zgadzamy, z tym, że obozy eksterminacyjne to nie były instalacje szczególnie skąplikowane czy drogie w budowie. Gdyby we Francji czy Węgrzech uwarunkowania "klimatyczne" były dobre to zagłada kilkuset tysięcy tamtejszych Żydów tam by nastapiła. U nas od lat nie ma już Żydów, resztki ocalałych wygoniono w 68 a antysemityzm potęgowany przez kk ciągle bardzo silny. O zagładzie powstało setki kawałów
"Gdyby we Francji czy Węgrzech uwarunkowania "klimatyczne" były dobre".
We Francji, Holandii, Belgii... uwarunkowania były świetne. Państwowa kolej chętnie wywoziła swoich żydowskich sąsiadów na wschód na eksterminację. Ludzie donosili na Żydów, chętnie pomagali im się pakować i wyruszać do obozów. Władze francuskie, belgijskie wydały zarządzenia, policja doprowadziła, sąsiedzi pomogli złapać, kolej wywiozła.
Historię Anne Frank zna? Takich są tysiące.
Dziwnym jakoś trafem nikt nie pyta dlaczego we Francji Holandii i Belgii tak chętnie wysyłano Żydów na eksterminację.
Otóż to.
Chodziło o to, żeby Zachód nie wiedział. Bełżec Sobibór i Treblinka były "na końcu świata".
Wysyłano. U nas czesto załatwiano samemu i na miejscu całe społeczności. Nie o to jednak chodzi. Historię Anne każdy może przeczytać, jest dostępna, nie kwestionowana. U nas próbuje sie wprowadzić ustawy i karać za mówienie o udziale Polaków w holokauście. Trzeba to w końcu przepracować, rozliczyć się z tego i wyciągać wnioski. Niemcy dali radę mimo win niewspółmiernych. My też damy radę
To nie chodziło tylko o "przeszkadzanie". Zachód pakując Żydów do pociągów wierzył, że to "tylko" deportacja, w końcu i tak jechali pociągami pasażerskimi jak ludzie, a nie jak bydło. Zachód nie zniósłby myśli o mordowaniu swoich było nie było współobywateli. We Francji były protesty już po oddzieleniu dzieci od rodziców. Epoka ludowej rzezi na Zachodzie minęła jakieś 500 lat temu.
szczegolnie ostatnio w Kaliszu
Fantastyczny. Obejrzałeś ze zrozumieniem? Autor był nieostrożny wg dzisiejszych kryteriów hasbara. Na filmie udokumentowano, że Żydzi posiadali ziemie, którą uprawiali na wsi. II RP w niczym ich nie dyskryminowała, miejscowa społeczność też. Podczas okupacji pomagała niemal cała wieś ryzykując życie całych rodziń. Zwyrodnialcami okazały sie jednostki i dla chęci wzbogacenia się. Młody Żyd przeżył ale nikomu za to na tej wsi nie podziękował... NIKOMU! Wyłącznie oskarżał jakby to była bułka z masłem teraz. Wtedy nieosiągalna. Pożyteczni idioci, zacznijcie wyciągać wnioski...