Fot. BETH A. KEISER AP
Keith Richards ma 70 lat
Mistrz gitarowego riffu. Autor co najmniej kilku tuzinów piosenek, które na zawsze pozostaną w historii muzyki rockowej. Kapitalny instrumentalista o charakterystycznym, rozpoznawalnym w ułamku sekundy stylu. Niesforny luzak, który każdym kolejnym wywiadem czy hotelowym ekscesem wyznaczał standardy rockandrollowego stylu życia. Niepoprawny ćpun, który zamienił narkomanię w nonkonformistyczny styl życia. W końcu archetyp popkulturowego kontestatora, który mimo upływu lat wciąż pozostaje wierny wartościom, jakie pół wieku temu kazały złapać mu za gitarę i grać w szarej, powojennej Anglii czarnego amerykańskiego bluesa. - Mogę dziś spocząć na laurach. Wystarczająco dużo namieszałem - pisze o sobie w autobiografii "Życie" urodzony 18 grudnia 1943 roku w podlondyńskim Dartford muzyk. - Słyszę utyskiwania, że jesteśmy dziadkami. Gdybyśmy byli czarni i nazywali się Count Basie albo Duke Ellington, wszyscy mówiliby: tak, tak, tak. Biali rockandrollowcy widocznie nie powinni tego robić w naszym wieku. Nie jestem tu jednak tylko po to, żeby nagrywać płyty i zarabiać pieniądze. Jestem tu po to, żeby coś powiedzieć i poruszyć innych ludzi, czasem krzycząc w akcie desperacji: "Znacie to uczucie?!".
Z okazji 70. urodzin przypominamy kilka najciekawszych momentów z kariery Keitha. Zarówno z Rolling Stones, jak i poza nimi.
Wszystkie komentarze