W ostatnich dniach na łamach "Gazety Wyborczej" publikowaliśmy rekomendacje autorów magazynu "Książki". Mariusz Szczygieł, Olga Tokarczuk, Marek Bieńczyk i Andrzej Stasiuk zdradzili nam, jakie książki położą w tym roku pod choinką. Są wśród nich porywające powieści historyczne, mroczne kryminały, mistrzowskie reportaże, smakowite książki kucharskie, a nawet komiksy. Wszystkie je warto przeczytać, "nieważne - jak pisze Tokarczuk - czy jesteś z lewicy, czy z prawicy, z miasta czy ze wsi, to, czy jesteś humanistą albo może inżynierem". W końcu i tak - dodaje Bieńczyk - "sekret tkwi w maśle orzechowym". Zresztą zobaczcie sami.
Andrzej Stasiuk poleca:
- Limonow przypomina postać literacką, ale jest człowiekiem z krwi i kości. Zamienił jednak własne życie w literaturę, a literaturę przymusił, by mu służyła w życiu. Syn prowincjonalnego kagiebisty konwojującego zeków, drobny chuligan i nicpoń, poeta, chuchrowaty urka-marzyciel, małoletni Villion z Charkowa, potem gwiazda moskiewskiej bohemy.
W końcu emigruje do Ameryki, by tam zostać bezdomnym lumpem, lokajem milionerów i kochankiem Murzynów. Potem jedzie do Paryża, by spijać słodycz sławy: po francusku wychodzi jego słynny "To ja, Ediczka" - coś w rodzaju "Zapisków z podziemia" Dostojewskiego, tyle że to podziemie nowojorskie przesycone seksem, upadkiem, resentymentem, nienawiścią i bydlęcym poczuciem wolności.
Intelektualny Paryż oszalał na jego punkcie. Ruski Genet czaruje słuchaczy swoją miłością do Stalina, Lenina i faszyzmu zarazem. I jak Lenin, gdy tylko usłyszy odgłosy rosyjskiego przewrotu, natychmiast jedzie do Rosji. Tylko po to, by dostrzec, że nie ma żadnego przewrotu, żadnej rewolucji, a lud został zdradzony i sprzedany. Zakłada Partię Narodowo-Bolszewicką, by przejąć władzę i zniszczyć babilońsko-kapitalistyczny reżim. Żyje w ciemnym i wilgotnym bunkrze w Moskwie strzeżony przez gwardię nacboli i piękne kobiety, przez wyznawców, którzy pójdą za nim w ogień. Jedzie do Bośni i z serbskiego karabinu strzela, jak twierdzi, tylko w niebo nad Sarajewem. Jeździ na Ałtaj, by medytować w stepie. Śnić, że jest wcieleniem barona Ungerna von Sternberga, tak jak Sternberg śnił, że jest Dżyngis-chanem. Nacbole z jego partii dostają wieloletnie wyroki, niektórzy giną zamordowani. W końcu Putin dopada i jego. Wiosną na ukochanym Ałtaju. Dostaje 14 lat za terroryzm. Wychodzi po czterech. Posiwiały, ale wciąż szczupły i szybki jak sprężyna. Wraca do bunkra i planuje, jak wysadzić w powietrze Rosję, a potem świat. Plan rezerwowy to usiąść wśród żebrzących starców pod jednym z meczetów w Samarkandzie i doczekać śmierci. To wszystko jest w książce Emmanuela Carrere'a pod tytułem "Limonow". Poza tym to solidny kawał najnowszej historii Rosji. Może ciut za wiele samego autora, ale któż by nie chciał choć na chwilę przysiąść w ciemnym blasku Ediczki.
(Wydawnictwo Literackie)
Mariusz Szczygieł poleca:
- Lubię reportaże Ewy Winnickiej, bo mają w sobie miłą bezwzględność. Jeśli pokazuje czasem swoich bohaterów z nie najlepszej strony, to i tak zawsze z empatią. Jednak dla pewnego typu czytelników jej portrety polskich oficerów, ich rodzin czy portrety żon Andersa - słowem, ludzi rzuconych przez wojnę na Wyspy Brytyjskie - mogą być nie do przyjęcia. Bo Winnicka potrafi stworzyć także portret rentgenowski.
"W 1943 r. dowódcy brytyjskich dywizji w Szkocji zauważyli, że stacjonujący tam polscy wojskowi wymagają szczególnej opieki psychiatrycznej..." - czy tak powinien zaczynać się reportaż o wspaniałych żołnierzach Andersa? Oczywiście, że tak.
To nowa, podwojona wersja wydanej w ubiegłym roku opowieści o emigrantach wojennych. Wzbogacona o pięć nowych reportaży o ich dzieciach. Córki i synowie mają dziś około sześćdziesiątki, długo nie wiedzieli, kim są - Polakami czy Brytyjczykami. Uzupełniona o twarze bohaterów reportaży - fotografie wykonane przez syna polskich emigrantów Chrisa Niedenthala.
I o rarytasik - poradnik emigranta z 1945 r. Można by go zatytułować "Jak z polskością na karku przetrwać na obczyźnie". Czego powinien był nauczyć się w nowym kraju Polak? Na przykład tego, że "grzeczność nie dowodzi braku godności, poniżenia itd.". Inne rady: "Unikaj częstego powtarzania słowa ?ja" i mało mów o sobie"; "Nie krzycz do słuchawki, mów cicho i spokojnie po uprzednim należytym wysłuchaniu mówiącego"; "Ludzie Zachodu nie lubią ponurego życia. Chcą żyć lekko, wesoło, bo życie takie krótkie. Nie lubią więc ludzi ponurych, wszelkiego typu 'męczenników', makabrycznych historii, nudnych tematów w rozmowie i literaturze".
Były to dla Polaków trudne wyzwania. Ta książka świetnie pokazuje, jak sobie z nimi poradzili.
(Agora/Czarne)
Marek Bieńczyk poleca:
- Po Brusie Chatwinie, Nicolasie Bouvierze, Andrzeju Stasiuku i paru innych stworzenie nowego rodzaju prozy podróżniczej, własnego dla niej stylu i języka, wydaje się misją niemożliwą. Krzysztofowi Środzie się udało, zarówno w jego pierwszych książkach - "Niejasnej sytuacji na kontynencie" i "Projekcie handlu kabardyńskimi końmi" - jak i w ostatniej, dopiero co wydanej. Mówię "proza podróżnicza", lecz nic nie jest tu przecież tak wprost wojażerskie. Środa nadgryza wszelkie szablony gatunku, na przestrzeni dwóch stron trafia na Mazury, na Kaukaz i na sąsiednią ulicę warszawską, nie opowiada niczego po kolei i nie przejmuje się żadną podróżniczą "sprawozdawczością".
To nie jest książka dla żądnych egzotycznych wrażeń i porządnych opisów zwiedzanych krain. Środa trzy razy się zastanowi, zanim użyje jakiegoś słowa czy dojdzie do jakiegoś wniosku. Kieruje nim namysł i oszczędność. Jest nieufny wobec własnych wrażeń i wobec znaczeń, które każdy podróżny ma zwyczaj dostrzegać w nadmiarze - w końcu jeździ się po to, by wszystko znaczyło więcej.
Fantastyczne, fotograficzne wyczulenie na szczegół, smak detalu i zarazem delikatny, zaprzęgnięty do praktyki życia namysł filozoficzny. Oraz dziwna magia pióra. Bardzo dobre, intrygujące pisanie.
Andrzej Stasiuk dodaje:
- O czym pisze Krzysztof Środa? Pewnie o istnieniu. O tym, co najprawdopodobniej przydarza nam się tylko raz. Przynajmniej w tej formie, którą znamy. Dlatego trzeba to traktować poważnie. Dawno nie było u nas takiej prozy. Przylega do widzialnego tak doskonale, że niemal niewidzialnie. Kaukaz, Armenia, podróż, obrazy miejsc widzianych pierwszy raz, które niczym fotograficzna chemia wywołują kolejne półprzejrzyste slajdy ukryte na dnie pamięci. Świat jest kruchy i zaraz przepadnie, a nasza arogancka obecność może przyspieszyć unicestwienie. Więc trzeba zachować czujność, by nie przykładać ręki do zagłady cudnej rozmaitości bytów, zdarzeń, możliwości, asocjacji... No coś w rodzaju świeckiego, pisarskiego dżinizmu. Używam tych pokrętnych chwytów, bo nie chcę właśnie uszkodzić subtelności prozy Krzysztofa Środy. Ale poza tym, że subtelna ona oraz piękna, to nasycona życiem, szczegółem jak mało która. I czytając, zobaczycie jak na dłoni i Kaukaz, i Armenię, i katakumby, w których obrabia się złoto, i olśniewającego ptaka żołnę, i maleńkiego pająka, który utkał swoją pajęczynę w zakamarku samochodowego lusterka i w ten sposób pokonał pół kontynentu...
(Czarne)
Olga Tokarczuk poleca:
- Nic się nie da zrobić: trzeba tę książkę przeczytać. Nieważne, czy jesteś z lewicy, czy z prawicy, z miasta czy ze wsi, to, czy jesteś humanistą albo może inżynierem. Każdy, kogo w jakimkolwiek stopniu obchodzi polska zbiorowa tożsamość, miejsce Polski na mapie Europy, bieżąca polityka i polityka historyczna, kto czyta wieści z kraju i ze świata, kto wkurza się na złe porządki, kto narzeka i kto chwali, powinien po tę książkę sięgnąć.
Ukazuje się akurat teraz, kiedy napięcia między dwiema wizjami Polski: narodowo-tradycyjną i tą bardziej otwartą, zlaicyzowaną, przekroczyły granice inteligenckiej debaty, a zaczęły się przeradzać w uliczne manifestacje i zradykalizowały język mediów.
Autor z wielką wprawą, opierając się na ogromnym materiale, analizuje wielkie polskie fantazmaty: przekonanie o naszej misji cywilizacyjnej wobec Wschodu, zapędy imperialne i ideę Polski jako przedmurza chrześcijaństwa. Sprawdza, czy naprawdę byliśmy spichlerzem Europy i co doprowadziło do upadku I Rzeczpospolitą. Przygląda się też naszym martyrologicznym wizjom samych siebie jako ofiar knowań zaborczych i agresywnych sąsiadów. Zastanawia się, dlaczego za ostoję polskości wciąż uchodzi szlacheckość i tradycja sarmacka. W końcu próbuje ustalić miejsce dla Polski wśród innych kultur Europy i świata.
Streszczenie tej kilkusetstronicowej książki w kilku zdaniach byłoby absurdem, dlatego wspomnę jeszcze tylko, że jej lektura była dla mnie bardzo mocnym i osobistym doświadczeniem. Świetnie napisana, trzymająca w napięciu niczym kryminał, stanie się zapewne w niedalekiej przyszłości alternatywnym podręcznikiem historii Polski.
(Universitas)
Andrzej Stasiuk poleca:
- No i mamy naukowy suplement do Conradowskiego "Jądra ciemności". Opowieść o chciwości i niewyobrażalnym okrucieństwie. Według szacunków Belgowie podczas 80 lat kolonizacji wymordowali w Kongu od 5 do 15 milionów mieszkańców tego kraju. Belgia liczy dziś trochę ponad 10 milionów. To jest bardzo dobry wynik, można by rzec. Przez pierwsze dekady to nawet nie sama Belgia była właścicielką kolonii, tylko jej król Leopold. Był miłośnikiem architektury. Inwestował w przepych Brukseli. T e j Brukseli. Zbuntowanych, zbiegłych z plantacji kauczuku niewolników zabijano i na dowód wykonanego zadania obcinano trupom dłonie. Często litościwie zadowalano się samym obcięciem. "Zgroza" - szeptał Kurtz, umierając w dżungli nad rzeką Kongo. Groza wyziera z kart książki "Duch króla Leopolda" Adama Hochschilda.
(Świat Książki)
Mariusz Szczygieł poleca:
- Kiedy byłem chłopcem ze Złotoryi, marzyłem, żeby zapowiedziała mnie kiedyś w telewizji Krystyna Loska. (Zapowiedziała). Do moich ulubionych książek 12-latka należały wydane w 1978 r. "Sekrety telewizji" Bogdana Misia - opowieść o świecie, do którego mi było daleko. Fascynował mnie rozdział o spikerkach i spikerach (nie nazywało się ich wtedy prezenterami). Najbardziej lubiłem Krystynę Loskę, zimną i ciepłą zarazem, o urodzie, którą najlepiej w "Prezenterkach" scharakteryzowała Xymena Zaniewska: "Krysia, kiedy nie była natapirowana, wyglądała jak z portretów angielskich". Dla mnie pani Loska to był anioł, na którego dyżur czekałem z napięciem.
Książkę "Prezenterki tele PRL" z podtytułem "Wojtczak, Loska, Walter, Wander, Dowbor" brałem do ręki z obawą, że będzie konfekcyjna. Ale prawie nie jest. Aleksandra Szarłat dociekliwie wypytuje spikerki, omawia, analizuje, przeżuwa i rozkłada. Lektura w sam raz pod choinkę. Oprócz wywiadów z pięcioma bohaterkami (w tym jednego z Edytą Wojtczak, dzięki Bogu nieautoryzowanego, boby się dopiero po autoryzacji zrobiła konfekcja) książka zawiera dwa szkice. O historii polskiej telewizji oraz o Irenie Dziedzic. Zwłaszcza ten pierwszy jest świetny, kompetentny, ugina się od anegdot i przypisów (nawet za bardzo).
Całość mogła być lepiej zredagowana - niektóre informacje nachalnie się powtarzają. Zirytowałem się nawet przez chwilę, że jestem traktowany jak debil, któremu trzeba coś mówić dwa razy, jednak przypomniałem sobie, że to samo robiłem jako prezenter telewizyjny Polsatu, i zaraz przywołałem się do porządku.
Ostatnia rozmowa "Prezenterek" to zaskakujący szczerością wywiad z Katarzyną Dowbor. Należy ona do kategorii, którą cenię - kobiet wolnych od oczekiwań otoczenia. Niebawem przekonamy się, czy za takie wywiady jak ten jej w "Prezenterkach" wyrzuca się prezenterki z telewizji.
(Świat Książki)
Olga Tokarczuk poleca:
- Popularna, z dużą kulturą literacką napisana powieść historyczna opowiada o młodości carycy Katarzyny Wielkiej, tej szczególnie nielubianej przez Polaków władczyni, której zmitologizowana postać urosła niemal do obrazu Nierządnicy Babilońskiej.
Ewa Stachniak skutecznie wymyka się temu stereotypowi i pisze książkę o młodości i dojściu do władzy młodziutkiej księżniczki urodzonej w pruskim już Szczecinie, niezbyt pewnej siebie i wydanej na pastwę piekiełka carskiego dworu pod rządami swej poprzedniczki Elżbiety II. Narratorką tej opowieści jest polska dwórka Barbara, równie jak jej pani uwikłana w dworskie knowania i manipulacje. Oczywiście pojawia się też Stanisław August Poniatowski, nasz przyszły król, a jego nieszczęśliwy romans z Katarzyną pozwala postawić mnóstwo tych pytań, które szczególnie lubię w powieściach historycznych: co by było gdyby...
Stachniak, pisarka pochodząca z Wrocławia, od wielu lat mieszka w Kanadzie i pisze po angielsku. Opowiada na sposób anglosaski, co na pewno spodoba się wielu czytelnikom. Solidny research i spokojne, ale czułe pióro autorki gwarantują przyjemność czytania w świąteczne leniwe popołudnie.
(Znak)
Marek Bieńczyk poleca:
- Dla wielu Chilijczyk Roberto Bolano (1953-2003) jest gigantem prozy, największym może pisarzem hiszpańskojęzycznym ostatniego dwudziestolecia. Powstają jego fankluby, ludzie opowiadają sobie sny, które im się z nim wyśniły. Jako publicysta atakował bardzo ostro establishment literacki i literaturze stawiał romantycznie najwyższe wymagania. Był fantastycznie oczytany. Jego proza jest skrajna, nieoczywista, tajemnicza.
No i często bardzo długa. Wydane właśnie "2666" to niemal tysiąc stron, "Dzicy detektywi", jego dzieło największe - osiemset. Powieść "2666" pisana była już w objęciach śmierci i choć wielka, nosi ślady pośpiechu. Jest arcydziełem niespełnionym, czy może klęską arcydzielną, jeszcze jedną w dziejach literatury próbą stworzenia dzieła totalnego, ogarniającego "wszystko". Jak to u Bolano bywa, wiodącym motywem akcji jest poszukiwanie zaginionego pisarza. Rozgrywa się ona przede wszystkim w Meksyku, a wszystkie drogi prowadzą do miasteczka Santa Teresa, w którym są brutalnie mordowane kobiety.
Każdy, kogo najnowsza proza interesuje, będzie musiał prędzej czy później z Bolano się zmierzyć. Można też zacząć od wspaniałej (i o wiele krótszej) "Gwiazdy odległej" lub od wydanej przed rokiem "Trzeciej Rzeszy", tajemniczej opowieści o uprawianiu gier planszowych w kurorcie na Costa Brava.
(Muza)
Mariusz Szczygieł poleca:
- Nareszcie! Nareszcie wydano w Polsce jakąś książkę Egona Bondy'ego - filozofa, poety, pisarza. Za komuny - komunisty, ale antysowieckiego. W kapitalizmie - alterglobalisty. Bohatera smakowitej książki Hrabala "Czuły barbarzyńca" i także smakowitej książki Szczygła "Zrób sobie raj". Dla uzupełnienia portretu dodam: również współpracownika SB, do czego Bondy bez problemu się przyznawał - w donoszeniu widział bowiem głębszy sens.
Jego Szaman to duchowy przywódca prehistorycznej hordy, która poluje na mamuty i renifery. Ma prawo sikać gdzie popadnie, ponieważ jako mężczyzna nieposiadający żony, która w moczu ługowałaby dla niego skóry, nie ma ustawowego obowiązku go zbierać. Ma coraz gorsze wyniki w dostarczaniu wystarczającej liczby mamutów, więc postanawia być powolny, bo zauważa, że opieszałość przy obrzędach robi dobre wrażenie. Wie, że tępe jest nie tylko społeczeństwo, któremu służy, ale też kierownictwo. W celu ochrony tępoty utrzymuje ono Urząd Bezpieczeństwa. Szaman wchodzi w seksualną relację z Wielką Agentką i dostaje się w tryby machiny, która doprowadzi go do czynów ostatecznych. Przekonuje agentkę, że kto żyje, nigdy nie będzie martwy. Nikt go za życie nie wynagrodzi ani tym bardziej nie ukarze. Bo kara i nagroda to pojęcia rodem z kolonii karnej, a nie z ludzkiej wspólnoty. Dla agentki jest to prawda niedopuszczalna... Nie będę zdradzał, jak całość się kończy.
Opowieść wydano w czechosłowackim podziemiu w 1976 r. Uważa się ją za ważną książkę Bondy'ego, a postać Szamana - za jego autoportret. Wyobrażam sobie, z jakim entuzjazmem czytano ją w czasach komunizmu, i wyobrażam sobie, że jest aktualna do dzisiaj. Przetłumaczył ją 27-letni Polak z Pragi Arkadiusz Wierzba. Mówi: - Po "Szamanie" nie mogę być już tak śmiertelnie poważny jak cały ten Kraków, papież, brzoza, Smoleńsk, Katyń i Andrzej Wajda razem wzięci.
Może trochę przesadza, ale przyznaję, że w tej minipowieści metafizyka pomieszana z fizyką robienia kupy jest frapująca. Do tego ontologia i pornografia, wszystko w jednej książce. Koktajl a la Bondy. Egon Bondy.
(Korporacja Ha!art)
Olga Tokarczuk poleca:
- To perełka. Nigdy nie interesowałam się komiksem, a teraz najwidoczniej musiałam przeżyć wstrząs, skoro zdecydowałam się wygospodarować w swojej bibliotece półkę dla tej młodej formy literatury.
Tom Gauld, świetny szkocki rysownik, zdumiewająco prostymi środkami opowiada znaną skądinąd historię Goliata i Dawida. Spokojne proste kadry, niespieszny rytm tej opowieści i wszechobecna melancholia działają jak najlepsza poezja. I, jak w najlepszej opowieści, historia jednak zostaje zreinterpretowana i podana na nowo. Jej nowe znaczenie, jakie się objawia na ostatnich stronach, długo nie dawało mi spokoju. Chapeau bas!
(Fundacja Tranzyt/Centrala)
Mariusz Szczygieł poleca:
- Nie lubię książek dla dzieci. Ich czytanie jest dla mnie, dorosłego, stratą czasu. Odnajdywanie dziecka w sobie, do czego często się nas namawia, uważam za infantylne pierdoły. Co więcej - nie umiem z dziećmi rozmawiać i nie przepadam za zbyt długim z nimi przebywaniem, bo mnie to nudzi. Człowiek jest dla mnie interesujący, gdy skończy 20 lat.
Jeśli macie tę samą przypadłość co ja i wiecie, że nic od siebie znajomemu dziecku nie możecie dać, ofiarujcie mu przynajmniej tę książkę. Naprawdę brałem ją do ręki z uprzedzeniem, choć przyznaję, że w dotyku przyjemna, pięknie zilustrowana i wydana. No i, dziad stary i aktualnie zarośnięty, zacząłem ją podczytywać. Wpadłem... I teraz wszystko wiem o tym, dlaczego tak często ginie mi jedna skarpetka.
Niedoparki to domowe stwory, które żywią się naszymi skarpetkami. Zawsze biorą tylko po jednej sztuce. Mieszkają w każdym domu i jest ich tyle samo co ludzi. A jakie mają problemy! Stylon, nylon, dederon i inne niedające się rozgryźć ani przetrawić sztuczne świństwa. A kiedy biedny niedoparek połyka je z głodu, boli go potem brzuch i ma paskudne sny. Na szczęście ludzie zaczęli się skarżyć, że w sztucznych skarpetkach pocą im się nogi...
W Czechach była to dziecięca książka dziesięciolecia. Nie jestem dzieckiem, ale dałbym jej w nagrodę następnych dziesięć lat.
(Afera)
Marek Bieńczyk poleca:
- W pamiętnym filmie "Fitzcaraldo" Wernera Herzoga tytułowego bohatera (Klaus Kinski), który przeciągnął wielki statek przez górę, pytają, dlaczego podjął się tego wariackiego czynu. - Bo jestem człowiekiem opery.
Ludziom opery, którzy nie takie rzeczy bez szwagra robili, książka Starobinskiego przyniesie zasłużoną satysfakcję. Ich namiętność do spraw nierealnych i przesadnych zostaje w niej zrozumiana i pięknie opowiedziana. Sam nie jestem człowiekiem opery, czego żałuję, lecz Starobinskiego kupuję w ciemno. Gdyby wydał spis swojej garderoby czy swego codziennego menu, też bym się nie wahał - lektura byłaby przednia. Jean Starobinski jest jednym z najlepszych znawców dziejów kultury - cokolwiek napisze, zamienia się w złoto. Tym razem opowiada - na podstawie dzieł Haendla, Mozarta, Pucciniego i wielu innych, opisując historie ich wystawień i interpretacji - o największym darze, jakie może nam składać opera: poczuciu cudowności. A cudowność to także to: wszystko staje się możliwe. Na przykład przeciągnięcie statku przez górę.
(słowo/obraz terytoria)
Andrzej Stasiuk poleca:
- Ech ten Kleyff! Jakiś żywioł przypomina. Niedawno widziałem go, jak spał w śpiworze w swoim kombi i przypominał chińskiego Buddę. Trochę go mniej dzisiaj słychać, ale jego głos jest tak samo mocny jak kiedyś. Nawet mocniejszy mocą doświadczenia. Ta książka jest właśnie opowieścią o doświadczeniu, o pięknej pazerności na świat. Boże, jak ten Kleyff potrafi gadać! I nigdy nie ma dość: ani gadania, ani świata, ani życia. Młodość, straszna komuna, muzyczna partyzantka, walka, zrywanie szyszek z gigantycznych jodeł, wolność, Nepal, wolność, wolność, wolność... Bo wydaje się, że był wolny zawsze, i wtedy, i teraz, ponieważ wolność jest w sercu. Podziwiałem jego piosenki, podziwiam go za to, kim jest: jak się budzi niczym chiński Budda w niezbyt nowym kombi i ma w oczach zadowolenie, że ten cholerny świat wciąż trwa.
(Czarne)
Mariusz Szczygieł poleca:
- Uważam, że święta to dobry czas na czytanie o wierze. A co ma zrobić w tym czasie człowiek niewierzący?
Najpierw anegdota. Występowałem kiedyś w telewizji z moim przyjacielem, korespondentem Českégo Rozhlasu Petrem Vavroušką. Prowadząca przedstawiła tego czeskiego ateistę jako "niewierzącego". Na to Petr wygłosił sprostowanie: - Ależ ja, proszę pani, wierzę. - Pan jest wierzący? - zdziwiła się, bo miała ode mnie inne informacje. - Tak, wierzę, że Bóg nie istnieje.
W związku z tym proponuję ateistom spojrzeć na siebie jako na wierzących. A dla wierzących mam świetną propozycję - "Koniec wiary", który utrzymywał się 33 tygodnie na liście bestsellerów "New York Timesa". Zresztą tkwił na niej dłużej niż sławny hit "Bóg urojony" Richarda Dawkinsa, dla którego "Koniec wiary" był inspiracją i jest w niej cytowany.
"Już pora - pisze Harris - abyśmy sobie zdali sprawę, że wszyscy rozsądni ludzie mają wspólnego wroga. Naszym wrogiem nie jest nic innego jak wiara we własnej osobie". Harris uważa, że nie tylko ekstremizm religijny jest zagrożeniem dla naszej cywilizacji, ale nawet religijne umiarkowanie czy wręcz tolerancja religijna: "Mam nadzieję ukazać, że sam ideał tolerancji religijnej - zrodzony z poglądu, że każdy człowiek powinien móc bez ograniczeń wierzyć, w cokolwiek chce na temat Boga - jest jedną z głównych sił napędowych pchających nas ku przepaści".
Proszę się nie obawiać, że Harris nawołuje do nietolerancji lub do krucjaty przeciw wierzącym. Namawia nas, żebyśmy w ogóle odrzucili koncept wiary. Ponieważ jednak wszystkie systemy wierzeń uznaje za jednakowo nieskażone dowodami, sprawiedliwie byłoby, gdyby za nieskażoną dowodem uznał też wiarę, że Bóg nie istnieje.
(Błękitna Kropka)
Olga Tokarczuk poleca:
- Na koniec trochę prywaty, bo spędziłam w Wałbrzychu kilka lat i dobrze znam klimaty tego oddalonego od centrum, prowincjonalnego, zapomnianego przez wszystkich miasta. Zapomnianego aż do pojawienia się Joanny Bator. Dla mnie jej proza pokazuje prawdziwą siłę literatury, która ma między innymi zdolność stwarzania wielowymiarowych nowych przestrzeni. Każda fikcja jest jakimś rodzajem realnego i to realne wspiera. Joanna Bator wyciąga Wałbrzych z niebytu, ubiera go w miejsca, dialogi, postacie, relacje. Nagle przed naszymi oczami powstaje wielkie panoptikum, a my powoli z obserwatorów zamieniamy się w uczestników tej akcji. Tym razem bierzemy udział w horrorze, mrocznej wizji, w której wychodzą na powierzchnię najgorsze ludzkie instynkty. W powieści Bator Wałbrzych to horror, soczewka, w której skupiają się prawdziwie ciemne siły.
Oprócz niewątpliwej przyjemności czytania tej wartkiej, mięsistej prozy z lektury płynie i ta korzyść, że w prawdziwym Wałbrzychu nic was już nie zaskoczy, a nawet odkryjecie ze zdumieniem, jakie to miłe, jasne i pogodne miasto.
(W.A.B.)
Marek Bieńczyk poleca:
- Bardzo lubię tę książkę, bo, jak w niej piszą, "każdy lubi kruszonkę". To bodaj najmilsza książka kucharska, jaką znam. Niby kucharska, ale o wiele więcej i lepiej. Przepisy wystukane na czuja, jak się umie, cokolwiek krzywo, na maszynie do pisania, starej, peerelowskiej, i do tego pomazane ołówkami i dopiskami, niczym odrzucone podanie. Tak to wyglądało przed laty. Makowczyki i tiramisu albo bułaski i inne łakocie, realne, semantyczne i składniowe, od razu na język. "Upieczone ciasto trzeba pamiętać, żeby miało wysokie brzegi". I jeszcze jakieś fotografie w sepii albo nie w sepii, niby kolorowe, bo film był ORWO, do tego rysuneczki, kolaże i pokraczne dziecinne maźnięcia. Okruchy wspomnień, okruchy dzieciństwa, wetknięte w mąki i kremy jak grudki czekolady, wszystko pieczone w cieple do 200 stopni, dobrym cieple do bycia i jedzenia razem w najdłuższą noc w roku. Może nawet da się coś z tego ugotować. Na przykład faworki, "konieczność na karnawał".
A poza tym "sekret tkwi w maśle orzechowym".
(Dwie Siostry)
Mariusz Szczygieł poleca:
Popularna pisarka dla dzieci i młodzieży - tym razem dla dorosłych. Moja grupa krwi! Onichimowska uważa bowiem, że jak coś możesz opowiedzieć krócej, to po co robić to dłużej. Dlatego jej 20 skondensowanych opowiadań połknąłem jak pastylkę z magnezem przy śniadaniu.
Singielce rodzi się niemowlę z wąsami. Mężczyzna wchodzi w relację z dynią gigantem, którą na noc musi okrywać kołdrą. Podczas wczasów w Turcji małżeństwo z Polski kupuje latający dywan. Nastolatek, który chce zabić kobietę, zostaje przez nią zaproszony na schabowego z frytkami. Staruszka z domu starców uważa za swoją córkę przypadkowo spotkaną kobietę, a ta wchodzi w rolę... Każdy pomysł autorki na opowiadanie jest efektowny, a po dojściu do ostatniego zdania okazuje się jeszcze mądry.
Wieloznaczne i zaskakujące historie, które tworzy Onichimowska, są o... Są o wielu rzeczach, których nie umiem zdefiniować. "Pozycję polecam gorąco dla każdego, kto nie czuje się do końca szczęśliwy i nie potrafi powiedzieć, dlaczego tak jest" - napisała o "Pomiędzy" jedna blogerka książkowa. Ja też nie czuję się do końca szczęśliwy - wprawdzie potrafię powiedzieć, dlaczego tak jest, ale i tak mi się podobało. Podsumowując: to piękna książka.
Jest coś w lekkości pisania Onichimowskiej z Kazuo Ishiguro, głośnego w końcu pisarza, ale powiem Państwu szczerze: niech się Ishiguro ze swoimi opowiadaniami przy Onichimowskiej schowa.
Pani Anno, może po 42 książkach dla dzieci i młodzieży zacznie Pani pisać dla nas?
(Ezop)
Wszystkie komentarze