Fot. Albert Zawada / Agencja Wyborcza.pl
KATARZYNA BONDA: Piszę głównie w nocy, ponieważ tylko wtedy nikt nie dręczy mnie telefonami i wszędzie panuje cisza. Lubię kończyć, kiedy na świecie jest już jasno, mam poczucie, że wydostałam się z jaskini na światło dzienne. Potem idę spać. Piszę ciągami, to znaczy 'w kółko'. Kiedy pracuję, prawie nie śpię, nie jem, wyłączam się ze świata. Ludzie często mają pretensje, że nie można się do mnie dodzwonić, nie odpowiadam na wiadomości, nie wpuszczam bliskich do mieszkania, bo każdy kontakt wybija mnie z rytmu. Nie chodzi o wielkie inspiracje ani natchnienia, ponieważ pracuję rzutami i jak rzemieślnik (wiem, co chcę napisać i jaką ten fragment rolę odgrywa w fabule), ale każdą scenę piszę 'na jednym oddechu'.
Fabuła tak mnie wciąga, że nie tyle nie czuję głodu, co szkoda mi czasu na pichcenie.
Żywię się zupkami chińskimi, szprotami podwędzanymi prosto z puszki i pesto z makaronem.
Teraz, kiedy mam dziecko, nie mogę sobie pozwolić na całkowite odcięcie, więc jest trudniej, ale nawet babcia i moja córka wiedzą, że do 13 zwykle śpię. Do pracy siadam tak około 15-16. Piszę w czapce, starych papuciach, czasami - w zimie - w mitenkach, bo kiedy spędza się przed komputerem bez ruchu kilkanaście godzin, człowiek potwornie marznie. Dlatego też policjanci z Piły - moi stali konsultanci Leszek Koźmiński i Paweł Leśniewski - podarowali mi ten słynny już polar.
Piję hektolitry zielonej herbaty i właściwie nic innego poza dwoma espresso z rana. Dostałam ostatnio termos, w którym ta herbata może być długo gorąca. Nigdy nie piję alkoholu podczas pracy, nie jem ciastek, czekoladek, przegryzek. Pusty brzuch nakręca mnie pozytywnie.
Palę R1, najsłabsze papierosy na świecie, za to nieustannie. Lubię ten nałóg, muszę mieć czym zająć ręce, kiedy wymyślam plot. Jestem jednak zmuszona kilka razy dziennie robić przerwy, a to dzięki psu o imieniu Łukasz, ze schroniska, który prawdopodobnie ratuje mnie przed urazami kręgosłupa, bo nie umiem pracować inaczej niż przy biurku. Przymusowe spacery odbywają się dopiero, kiedy skończę scenę, nigdy w trakcie, nawet psa wyszkoliłam, by się podporządkował mojemu dziwnemu zajęciu.
Wiem dokładnie, jak długo będę pisała, ponieważ piszę jedną, czasem dwie sceny dziennie, więc książkę oddaję dokładnie w tym terminie, który zaplanowałam. Gdzieś około trzeciego aktu opowieści zaczynam zwalniać (bo wcześniej przypominam dzięcioła) i szkoda mi tego siedzenia w 'norze', w sumie ten proces schowania się przed światem lubię najbardziej, więc czasami, nawet kiedy już skończę, wciąż udaję, że jeszcze pracuję. Wtedy się lenię, nie robię zupełnie nic poza obżeraniem się śledziami i oliwkami, czytaniem książka za książką, czasami maratonem seriali na HBO, bo po zapisie jeszcze długo nadal nie mogę normalnie spać.
Odsypiam, kiedy wysyłam książkę do konsultantów merytorycznych, czekając na ich uwagi, potem zaczynam orkę na nowo, i kiedy napiszę wreszcie podziękowania i posłowie, kupuję bilet lotniczy w ciepłe rejony świata, a potem idę spać 'do oporu'. Mój rekord to przespane 29 godzin bez wstawania na siku.
Wszystkie komentarze