'Poziom ich urojeń jest powyżej wszelkiej krytyki'- tak Beata Kempa w rozmowie z Wyborczą.pl komentuje zarzuty opozycji w sprawie jej rzekomych związków z policjantami zamieszanymi w sprawę śmierci Igora Stachowiaka. Cała historia odżyła w czasie debaty nad odwołaniem Mariusza Błaszczaka. 'Czy mi nie jest wolno pojechać do mojego komisariatu, do mojej komendy w moich sprawach? A to, że panowie sobie zrobili w głowie most i połączyli to ze śmiercią Igora Stachowiaka to jest w ich głowie. Oni się będą z tego tłumaczyć. Ja nie zamierzam się tłumaczyć z tego, co oni sobie wymyślili. Niech oni to udowadniają. To jest jakieś horrendum' - powiedziała szefowa kancelarii premiera. Gdy wybuchł polityczny kryzys wokół śmierci młodego mężczyzny doszło do narady u Jarosława Kaczyńskiego. Według posłów Platformy potem Beata Kempa udała się na komisariat w Oleśnicy, gdzie służyły osoby, których nazwiska pojawiają się w całej historii. W pierwszym oświadczeniu szefowa kancelarii premiera nazwała oskarżenia opozycji pomówieniem. Po opublikowaniu przez media zdjęcia przyznała, że była na komendzie w Oleśnicy.
Po emisji wstrząsających nagrań w policji doszło do szeregu dymisji. Stanowiska stracili między innymi dolnośląski komendant wojewódzki oraz szef komendy miejskiej we Wrocławiu Dariusz Kokornaczyk i jego pierwszy zastępca Jerzy Kokot. Wcześniej pracowali na komendzie miejskiej w Oleśnicy. Obaj pochodzą z Sycowa- rodzinnej miejscowości Beaty Kempy. Kokot, w czasie, gdy zginął Stachowiak, kierował komisariatem Wrocław-Stare Miasto. Potem awansował. Czy minister Kempa znała policjantów? Zobacz film.
Wszystkie komentarze