Wojtyła sam czuł, że stanowi w Kościele coś w rodzaju stylistycznego i obyczajowego odstępstwa od normy. Martwił się, że zamiast rządzić i narzucać, woli rozmawiać. Rozmowa z Andreą Riccardim

Jarosław Mikołajewski: W Polsce wciąż nazywamy go papieżem Polakiem...

Andrea Riccardi : Słusznie. Był nim i zapłacił za to. Po wyborze nie został najlepiej przyjęty przez włoski episkopat.

Bo nie był Włochem?

- Też. Ale przede wszystkim dlatego, że był Polakiem. Spodziewano się, że sprowadzi zacofany wzór duszpasterstwa. Model Kościoła ludowego, dewocyjnego.

I chyba tak było.

- Było też wiele innych rzeczy. Nie zrozumiemy Wojtyły, jeżeli zredukujemy go do jednego wymiaru. Jan Paweł II drażnił niektórych jako promotor maryjności, religijności tradycyjnej, lecz również z pozycji przeciwnych - jako nonkonformista. Po Pawle VI był odbierany jak Franciszek po Benedykcie XVI. Zapominamy o kontekście historycznym, w jakim się pojawił, zbyt łatwo przypina się mu łatkę konserwatysty. Przypomnijmy sobie polemiki wokół jego rewolucji obyczajowej: że jeździł w swetrze na nartach; że ze wszystkimi gośćmi witał się bezpośrednio, obejmując ich, klepiąc po plecach. Pojawił się w Kościele, w którym papież używał pluralis maiestaticus. Kiedy Janowi Pawłowi II przygotowano jedno z pierwszych wystąpień i natrafił w nim na formę ''my'', natychmiast wyjaśnił, że ''my'' to znaczy ''ja i moi współpracownicy''... Karol Wojtyła to jest wielka księga. Błędem byłoby wyjmować z niej poszczególne rozdziały, zapominając o innych. Był człowiekiem kompletnym, pełnym paradoksów, które jednak zbiegają się w jedno.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Agata Żelazowska poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze