Kolejna odsłona Akademii Opowieści. O co chodzi w naszym konkursie?
Zapoznaj się z REGULAMINEM konkursu
Weź udział w konkursie, przyślij opowieść, wygraj nagrody! [FORMULARZ]
Dziadek, Józef Pluciński, był specyficznym człowiekiem. Szorstkim w obyciu. Zimny chów. Twarda ręka. Nie ma że boli. Ale tacy musieli być, żeby przetrwać. Urodził się w Goszczku, w okolicach Mławy. Ale w swoim życiu dużo się tułał. Pod jego koniec mieszkał w Łomiankach. Przez rok mieszkałem tam z nim, pomagałem mu. A on do końca swojego życia bardzo lubił orzechówkę. Robił ją sam. Miał wielki orzech w ogrodzie. Po odpowiedniej ilości tej orzechówki coś tam o swoim życiu zaczynał opowiadać. I parę razy wyciągnąłem go na spytki o tej wojnie, o tym, jak uciekał przed Niemcami, jak go Rosjanie złapali i wywieźli na Sybir, jak żył w lesie…
To są strasznie przerażające historie. Oczywiście, nam dziś niewiele mówią. My te tematy znamy z jakichś filmów sensacyjnych. Film, a przeżycie to jest zupełnie inny poziom emocji, odczuwania, coś zupełnie różnego. Film nie jest w stanie pokazać wszystkich wątpliwości, przed jakimi stoi człowiek, mający kogoś zabić. Nie jest w stanie pokazać wyboru, przed jakim stoi, wątpliwości prostego człowieka.
A mój dziadek nie był intelektualistą. Był chłopem. Stąd jego przynależność do Batalionów Chłopskich. Kto był żyw we wsi, ten wstępował do tej organizacji. Byli uzbrojeni. Mieli swój cel główny – ochronić swoją wieś. Przed okupantem, przed innymi partyzantami… Złapali go Niemcy. Wsadzili do pociągu do Auschwitz. Jemu i kilku innym udało się z niego uciec. Ponoć przez podłogę w pociągu.
Część informacji o dziadku i tym, co przeżył, jest enigmatycznych. Trudno je dokładnie uporządkować w czasie. Po tym, jak uciekł Niemcom, dołączył do partyzantki w lesie (Zamość). Chciał jednak wrócić w swoje rejony, do rodziny w Bolejnach koło Nidzicy. I wrócił. We wsi obok (Żelazno) poznał moją babcię. Ale dalej był w ukryciu. Do babci chodził, ktoś go wydał. Tym razem dopadli go Rosjanie. Wywieźli do Borowicz, na Sybir. W 1946 udało mu się wrócić. Była jakaś wymiana więźniów i został uwolniony. Przez to, że nie chciał być w Wojsku Polskim został uznany za wroga ludu i nie mógł długo znaleźć pracy.
Miał trzy żony. Pierwsza z nich mieszkała w sąsiedniej wsi, a dziadek w Bolejnach. Sprawa ich ślubu była w rodzinie długo przemilczana. Dziadek był chłopem, a babcia, jak lubiła mówić o sobie jej rodzina, była zubożałą szlachtą. On miał kilka mórg ziemi, radził sobie nieźle, był obrotny. Miał dużo więcej środków niż ta zubożała szlachta. Ale rodzina babki nie chciała wydać córki za jakiegoś chłopa. Uznali to za skandaliczny mezalians. Nie chcieli przyjechać na ślub dziadka i babki. Ostatecznie przyjechało kilka pojedynczych osób, ale rodzinny zakaz uczestnictwa w tym ślubie i tak obowiązywał. To musiało być jakimś tragicznym doświadczeniem dla babci. Ta historia dziadka i babci pokazuje też koniec pewnego układu społecznego. Szlachta i ziemiaństwo, które miało się nie bratać z chłopstwem. Z tego związku urodziła się moja mama. W Waplewie.
Ale dziadek nie zagrzał miejsca nigdzie. Wyrzucano go co chwila i tak się błąkał. Jego pierwsza żona zmarła. Zginęła w wypadku samochodowym. Miał kolejną, ale i ona umarła. Na raka. Poznał więc trzecią, w małym sklepiku osiedlowym. Sprzedawała tam bułki. Dziadek do końca życia pozostał pełen wigoru. W jego ostatnie czy przedostatnie święta, które były u niego, jeszcze ją podszczypywał w pośladki. Śmialiśmy się wszyscy, życząc sobie, aby będąc kiedyś w jego wieku, mieć tyle energii co on.
Zmarł kilka lat temu. Na wylew. Na pogrzebie była bardzo wzruszająca chwila. Przyjechało dwóch mężczyzn. Mówili o sobie, że z dziadkiem byli braćmi broni. Mieli przygotowaną mowę, ale ze wzruszenia nie byli w stanie powiedzieć ani słowa. Nawet ten ich wiek, a mieli około 90 lat, nie uodparnia na te emocje. A oni sporo przeszli. Tylko dziadek mało o tym mówił. Nie chciał wracać do niektórych wspomnień. Na tyle, na ile pozwalały mu doświadczenia, cieszył się życiem.
Grzegorz Gromek
Chciałbym kiedyś napisać o nim powieść. O ojcu mojej ciotki, Krystyny Białkowskiej. Najbliżsi mówili na niego Anatol. To nawiązanie do postaci z modnej w latach 60. serii filmowej. Pasiasta piżama, w której występował Tadeusz Fijewski, była podobna do tej, którą nosił.
Ma 14 lat, kiedy wybucha wojna. Dwa lata później trafia na budowę torów. Potem zostaje skierowany na przymusowe roboty do III Rzeszy. Ucieka z transportu, ukrywa się. Karą za ucieczkę jest przeniesienie do obozu karnego. W okrytym złą sławą Soldau (Działdowo) dostaje numer 3660 i miejsce na drewnianej pryczy w oborze. Jako niewolnik buduje drogę. Pięciu więźniów ucieka. Następnego dnia uczestniczy w śmiertelnej wyliczance. Co siódmy z nich losuje śmierć. On ma szczęście – żyje, tamtych każą mu zakopać w lesie. Jeden ze strażników – Niemiec z Kaszub oddaje mu skórki od chleba. To bezcenna pomoc, dodatkowe kalorie. Wychodzi z obozu. Waży 37 kilo. Przy metrze osiemdziesięciu musi wyglądać jak upiór. Ale dalej żyje.
Teraz przypomina sobie o nim Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Wraz z bratem Wacławem służył w Armii Krajowej. Był kurierem, przenosił części broni. Ukrywa się pod zmienionym nazwiskiem. Ślub z Kazimierą bierze jako Sobczak. W tym czasie mieszka już w Jezioranach. Przybywa do ówczesnego Seeburga latem 1945. Ostatnie kilometry pokonuje pieszo. Za majątek ma kankę bimbru. Poznaje miejscowego Niemca, który w pobliskiej wsi Scharnigk (Żardeniki) pilnuje dużego gospodarstwa. Zaczynają handlować mięsem, otwierają coś, co można by nazwać sklepem. Po towar jeździ aż do Olsztyna. W sumie to 60 km drogi rowerem obładowanym ciężkimi workami. Katorżnicze wyprawy. Z czasem dostaje od Niemca wóz i konia. Rok później znowu musi uciekać.
W roku 1947 władza ogłasza amnestię. Zgłasza się. Otrzymuje zaświadczenie, marynarkę, kalesony, bochenek chleba i kilo słoniny. Mówi tajniakom, że wyrusza do Jeleniej Góry. W rzeczywistości jedzie do wsi Skrzeszewy, potem do Łodzi. Czy to intuicja, czy szczęście? Potem dowie się, że jego koledzy z batalionu zostali zamordowani. Wraca do Jezioran. Otwiera dwa sklepy. Dogaduje się z kilkoma miejscowymi i zakłada firmę malarską. Państwo potrzebuje szkół i urzędów, jest co robić. Z wojennej niewoli przywozi coś jeszcze. Tyfus. Idzie do szpitala, a interes oddaje pod opiekę najmłodszemu bratu. To nie był dobry pomysł. Traci jeden ze sklepów. Na dodatek państwo wypowiada wojnę takim firmom. Niszczy prywatną inicjatywę domiarem. On się nie poddaje, zdobywa kolejne zlecenia. Ma nowe pomysły. Do spółki kupuje w Olsztynie samochód BMW. Odtąd w Jezioranach ma jeździć taksówka. Interes jednak idzie kiepsko, miejscowi nie mają pieniędzy. Ludzie zazdroszczą mu tego, co osiągnął, donoszą na milicję. Umiera mu córka – w szpitalu sprzątaczka wylewa lizol na podłogę, otwiera okna. Wszystkie pięcioro dzieci z sali zabija zapalenie płuc. Kolejny cios, po którym znowu musi się podnieść.
W latach 60. skupia się już wyłącznie na firmie. W Cechu Rzemiosł zdobywa papiery Mistrza. Zostaje Starszym Cechu. Daje ludziom pracę, wychowuje młodych, uczy fachu. Wykształci w sumie blisko 400 uczniów, czeladników i mistrzów. Umiera mu żona. Nowy związek stworzy z Jadwigą. Ją też straci, podobnie jak i syna Jerzego. Zachoruje na cukrzycę, co oznacza konieczność amputacji nogi. Czesław Compa – Anatol umiera w roku 2014. Na jego pogrzeb przychodzi całe miasteczko. Ludzie go dalej pamiętają, chociaż od lat mieszka już w Olsztynie.
Tomasz Białkowski
Akademia Opowieści. "Nieznani bohaterowie naszej niepodległości"
Historia Polski to nie tylko dzieje wielkich bitew i przelanej krwi. To również codzienny wysiłek zwykłych ludzi, którzy nie zginęli na wojnie. Mieli marzenia i energię, dzięki której zmieniali świat. Pod okupacją, zaborami, w czasach komunizmu, dzisiaj – zawsze byli wolni.
Każdy w polskiej rodzinie, wsi, miasteczku i mieście ma takiego bohatera: babcię, dziadka, nauczyciela, przyszywanego wujka, sąsiada. Jednych znaliśmy osobiście, innych – ze słyszenia. Opowiada się o nich anegdoty, wspomina ich z podziwem i sympatią.
Byli prawnikami, konstruktorami, nauczycielami, bywało też, że nie mieli żadnego zawodu. Uczyli, leczyli, tworzyli, wychowywali dzieci, budowali, projektowali. Dzięki nim mamy szkoły, biblioteki na wsi, związki zawodowe, gazety, wiersze, fabryki. Dawali innym ludziom przykład wolności, odwagi, pracowitości.
Bez nieznanych bohaterów – kobiet i mężczyzn – nie byłoby niepodległej Polski. Dzięki nim przetrwaliśmy.
Napiszcie o nich. Tak stworzymy pierwszą wielką prywatną historię ostatnich stu lat Polski. Opowieści zamiast pomników.
Regulamin akcji jest dostępny TUTAJ. Na wspomnienia o nieznanych bohaterach naszej niepodległości o objętości nie większej niż 8 tys. znaków (ze spacjami) czekamy do 15 sierpnia 2018 r. Można je przysyłać za pośrednictwem NASZEGO FORMULARZA.
Najciekawsze teksty będą sukcesywnie publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” (w tym jej dodatków, np. „Ale Historia”, „Magazyn Świąteczny”, „Duży Format”, oraz w wydaniach lokalnych) lub w serwisach z grupy Wyborcza.pl. Nadesłane wspomnienia wezmą udział w konkursie, w którym jury wyłoni trzech zwycięzców oraz 80 osób wyróżnionych rocznymi prenumeratami Wyborcza.pl. Laureatów ogłosimy 5 listopada 2018 r.
Zwycięzcom przyznane zostaną nagrody pieniężne:
* za pierwsze miejsce w wysokości 5556 zł brutto
* za drugie miejsce w wysokości 3333 zł brutto
* za trzecie miejsce w wysokości 2000 zł brutto
Wszystkie komentarze
Straszne jest to, co ci represjonowani ludzie przeszli, ale nie wiem czy dla tych ofiar nie było straszniejsze późniejsze traktowanie ich jako kolaborantów, lub kombinatorów przez bydło, które w imię niezrozumiałych politycznych wartości gotowe jest zaprzeczać faktom i deprecjonować trudną do ogarnięcia tragedię ofiar obozów.