Nasze ciało na co dzień zużywa tyle energii, co stuwatowa żarówka. Moc pobieramy z mikroelektrowni umieszczonych w komórkach budujących nasze organizmy. I jak każda elektrownia potrzebujemy chłodzenia - robimy to wydzielając ciepło przez skórę. Czy znaczy to, że wizja scenarzystów 'Matriksa' w łagodnej formie może się ziścić i kiedyś będziemy mogli ładować urządzenia elektryczne podczas snu?
Wszystkie komentarze
Otóż nasze ciało ma zawsze stałą temperaturę ok. 36,6. Kropka. I obojętnie czy śpimy pod kołderką czy bez, z grubsza tyle musi mieć. Oczywiście jak zaśniemy na mrozie i się nie obudzimy (pijani) to umieramy z wychłodzenia, ale nie o tym mówimy prawda? Mówimy o warunkach domowych. A w tym przypadku ciepło wytworzone przez organizm zostaje wyemitowane do otoczenia gdzie ulega rozproszeniu.
Wszystko.
A więc skoro to ciepło zostało już wyemitowane - po osiągnięciu przez organizm 36,6 – to mamy „stratę” i o tym jest mowa. Jeżeli to (powtórzę: już wyemitowane) ciepło „wyłapiemy” to przecież nie zmieniamy „cofając się w czasie” wcześniej wytworzonej przez organizm temperatury. Natomiast, teoretycznie, gdybyśmy energię cieplną otoczenia zamieniali w zmasowany sposób na elektryczną, to musiałby bardziej grzać kaloryfer, zgodnie z ustawionym termostatem, powiedzmy nocą na plus 18 stopni.
A więc trzebaby policzyć sprawności tych maszyn i wyliczyć bilans energetyczny.
W artykule mowa jest o ładowaniu telefonu. Tu można przyjąć energię podczas ładowania na 1-2 W. Jeśli założymy, że ładujemy przez 8h w nocy to mamy energię, z grubsza, 10Wh. Powtórzmy: jeśli człowiek daje 100 W energii (średnio jest trochę mniej, ale nie kłóćmy się o przecinki) to naładowanie „człowiekiem” komórki to pikuś – możliwe bez problemów.
Perpetuum mobile jeszcze nie udalo sie nikomu zbudowac.